wtorek, 17 kwietnia 2012

Ocena bloga W naszej szkole



 
Blog: W naszej szkole


Wchodzę na bloga i wita mnie spokojny szablon w białej tonacji. Bardzo szkolny, tak jak i adres. Przyznam, że bardzo spodobał mi się napis w nagłówku i muszę mu przyznać rację. Czuję, że wrócimy do liceum, albo gimnazjum. Szablon nie odtrąca mnie, tematyczny, od razu wiadomo o co chodzi. Plus za czytelność, czcionka jest przystępna, kontrastowa, nie mikroskopijna, więc moje oczęta są Ci wdzięczne.
Przeleciałam pobieżnie zakładki w menu. I tu drugi plus za to, że nie są na osobnych blogach, jak często to bywa. Czego się dowiedziałam. Jesteś dość młody i całe życie twórcze przed Tobą, bo z tego co piszesz literaturą i pisaniem, w tej czy innej formie, interesujesz się od dawna. Przyznam też, że mimo iż nie przepadam za opowiadaniami szkolnymi, zdołałeś mnie zainteresować, przynajmniej na tyle, że mam chęć przeczytać opowiadanie. Czasami dużo można dowiedzieć się o kimś po tym jak pisze, nawet o takich banalnych rzeczach krótka notka o treści bloga. Piszesz dojrzale i wydaje mi się, że poważnie i racjonalnie podchodzisz do tego, to dobrze. Nie rozumiem za to tej ankiety. Zdaję sobie sprawę z tego, że pisanie do szuflady, lub jedynie kilku osób, którzy być może nie wypowiadają się satysfakcjonująco może być irytujące, jednak taka ankieta to ukłon w stronę: pociesz mnie proszę. Moim zdanie zupełnie niepotrzebna zakładka i przeczy temu o pisałam o dojrzałości. Przystanęłam chwilę nad zakładką o ocenach. Są dość rozbieżne i nieco mnie to zaniepokoiło. Zwykle nie czytam ocen wystawionych przez innych przed napisaniem własnej oceny, aby się nie sugerować, ale jednak zerknęłam, tylko na punktację. Od razu widać, że podpadłeś na samej grafice i szablonie. A i jeszcze jedno. Podoba mi się linkowanie bezpośrednio do oceny. Na marginesie, jedna ocena zalinkowana jest wprost do komentarza, popraw to.

Idę zatem czytać, z nadzieję że nie będzie tragicznie. Myślałam, że napiszę ocenę po przeczytaniu całości, ale stwierdziłam, że przy takiej ilości rozdziałów, mogłoby mi coś umknąć. Będę zatem pisać na bieżąco.
Już po przeczytaniu pierwszego rozdziału jestem mile zaskoczona. Być może zasugerowałam się niepotrzebnie zgłoszeniem, w którym napisałeś, że fajerwerków nie będzie. Być może i nie ma, ale tekst czyta się lekko i płynnie. Jedyne co się rzuca w oczy to nadużywanie trzykropka. Nie przepadam za narracją pierwszoosobową, może dlatego, że w naprawdę wielu blogach jest ona stosowana i przeważnie nie da się tego czytać. Tu jest zupełnie inaczej, pisane nieco z sarkastycznym humorem znudzonego ucznia. Jedyne co mi się mniej podoba, mimo że fanie napisane, to sam początek gdzie Karol zwraca się bezpośrednio do... czytelników? -> Pewnie zastanawiacie się, kto był tak płomienny. Otóż... Wywal i będzie ok.
Reszta rozdziału jest ok, nie miałam żadnego problemu z wyobrażeniem sobie klasy, ławek itp. Dialogi bywają dość zabawne momentami. Podoba mi się też zakończenie rozdziału. Nawet cieszę się, że nie muszę czekać aż kolejny rozdział się pojawi, tylko mogę czytać od razu.
- Ważne, że doszedł - pani Julka ostudziła atmosferę, zapalając jednocześnie jakiś brudny ogarek.
Natychmiast w pomieszczeniu zrobiło się jasno. Obie nauczycielki podeszły do drzwi po prawo i otworzyły je przyrdzewiałym kluczem.
Pokoik był przestronny, ale pełen gratów osnutych pajęczynami. Trzy niewielkie okna były zasypane całkowicie, toteż mała świeczka stanowiła jedyne źródło światła.
Po pierwsze - okna zasypane czym? Poza tym mała świeczka nie oświetli całego pokoju, nawet małego. Ciężko więc mówić, że zrobiło się jasno od małej świeczki. Po opisie wnioskuję, że pokój był duży, z okien światło nie docierało, więc zdecydowanie było ciemno niż jasno.
- Potrzebuję trzech dużych, błyszczących kul. Znieście je, a my przygotujemy pudła z innymi przedmiotami.
Znakomicie. Pani Agatka chce trzy potężnie, ważące chyba po pięć ton kuleczki! Były tak ciężkie, że każdą musieliśmy nieść we dwaj.
Nawiązując do sprawy poruszanej powyżej, jak poznali, że kule były błyszczące? Jak dla mnie ciut za ciemno, ale wystarczy opisać to nieco inaczej i będzie ok. Podkreślony błąd - we dwóch. Nie jestem może perfekcjonistką z polskiego, ale nie spotkałam się z taką formą zapisu. Wujek gogle i słownik polskiego też nie.
Końcówka nie jest zła, wprowadza zaskakujące napięcie, jednak nieco mi tu zgrzyta, jakbyś za szybko chciał to skończyć. Nie rozumiem nagłej odmiany zachowania pani Agaty, ot tak po prostu ni z tego ni z owego zaczęło się jej poważnie spieszyć, więc chcąc ponagli chłopców zrzuciła drabinę. Pomysł bynajmniej nie jest zły, rozwiń to jeszcze w kilku zdaniach, aby nie było to tak nagłe, pospieszne, jakby kobiecie wleciał bąk w dupę i musiała uciekać. Zgrzyta też bierne zachowanie drugiej nauczycielki, które przecież powinna jakoś zareagować, konkretniej.
A było tak pięknie... początek trzeciego rozdziału jest do poprawy. Wścieklizna pani Agatki ustąpiła równie nagle jak przyszła, zastąpiona przez oziębły chłód i nienaturalną obojętność. Pani Julia nieco spanikowana, bardziej chyba reakcją starszej nauczycielki, wystraszona, że zostanie z tym sama.
- Ale z tego, co słyszałam, nie tak było w umowie!
Jakiej znów umowie?
- Nie wie pani nic na ten temat. I nie musi pani wciskać nikomu takich kitów, że ją na przykład uczyłam. Za pani czasów w szkołach był rosyjski!
Faktycznie, o tym nie pomyślałem.
- Fajnie się z panią udawało, ale naprawdę muszę już iść.
W tym momencie się pogubiłam i mimo kilkukrotnego przeczytania fragmentu, nadal nie wiem o czym on jest. Nie wiem o jaką umowę chodzi, starsza nauczycielka chciała coś wziąć ze strychu/pożyczyć, młodsza miała pomóc. Ok, ale wcześniej nie było wzmianki o jakiejkolwiek umowie. Poza tym po co to wtrącenie? (podkreślone). Nie wiem, czy to odnosi się do nauczycielki, której nauczycielki, czy do Karola? - ale z drugiej strony nie ma go przy rozmowie, przynajmniej nie bezpośrednio. Zupełnie nie wiem o co chodzi z tym wciskaniem kitów, po którym znowu jest wtrącenie. A na koniec to udawanie. Pogubiłam się, no i jest to takie... sztuczne, że aż nieprawdziwe. Jak i wcześniej pisałam, pomysł nie jest głupi, poległeś na zbyt szybkim pisaniu. Kilka zdań więcej wyjaśniających o co chodzi i byłoby zupełnie inaczej.
- Słyszałeś? - Marek miał nieco przestraszony głos. - A jeśli to pułapka?
Brniesz dalej. Jaka znów pułapka? Na chłopców? Po co? Z jakiego powodu?
A i jeszcze jedno. Nijak nie pasuje mi zdrobnienie Agatka. Opisujesz ją jako potwora, znienawidzoną nauczycielkę, a zdrobnienia jednak nadaje się osobom lubianym.
No dobra, lecimy dalej, z górki na pazurki. Lecisz na łeb na szyję. Mam nadzieję, że nie skończy się to złamaniem karku. Chłopcy nie ruszają się z miejsca, na dole panuje cisza, po rozmowie pani Agatka wybyła, a co z panią Julką... nie wiadomo. Pewnie też. Chłopcy, mimo że nie byli bezpośrednio nad pokojem nauczycielskim słyszeli dokładnie rozmowy, choć głosy były przytłumione. Jak dla mnie lekkie przegięcie, już mogłeś napisać że w trakcie szukania po omacku jakiegoś światła, albo że walili w drzwi, albo cokolwiek... a nie tak ni z gruchy ni z pietruchy słyszą rozmowę z pokoju nauczycielskiego. Potem jest najlepsze, słyszą nawet konspiracyjny szept. Mam wrażenie, że ten rozdział był opublikowany zaraz po napisaniu, bez odleżenia, na szybko i za szybko. Cały do poprawy, a przynajmniej w tych miejscach, o których wspomniałam.
No i masz babo placek... czemu o szukaniu świeczki piszesz dopiero teraz, daj to przed podsłuchaniem całej tej rozmowy. Za szybko pędzisz z tą całą konspiracją, za dużo szczegółów na raz wychodzi, akurat w tym wypadku nie jest to dobre. Czasem warto zwolnić, odrobinę. Równie szybko jak wprowadzasz napięcie tak szybko je gasisz. Jak na mój gust za szybko ich znaleźli, i nie mam bynajmniej na myśli ogólnego czasu dziania się akcji, a raczej ilości treści opisującej to. Kilka zdań więcej w tym wypadku nie zaszkodziłoby.
W piątym rozdziale również muszę się przyczepić i to już niemal na samym początku.
Jednak nadmiaru przygód dopełniło dopiero zejście po schodach, kręconych oczywiście. Sama klatka miała maksymalnie metr na metr, stare schody koszmarnie skrzypiały, uginając się pod nami.
Jeden ze stopni pękł pod moim ciężarem, drugi zaskrzypiał tak, jakby za chwilę miał strzelić. Strach się bać...
Ściany wyłożono starym drewnem, zniszczonym do granic możliwości. Gdy przechodziliśmy, ze szpar w deskach wytaczał się przedwieczny kurz, którym szczodrze pokryte były także wszystkie stopnie. Wreszcie w tumanach pyłu dało się dostrzec pokryte pajęczynami drzwi.
Przesadziłeś z opisem tej starości. Jak sam opisujesz klatka schodowa nie była wielka, więc raptem kilka schodków. Schody są używane, więc nie wierzę, że nie zostały doprowadzone do jako takiej używalności, choćby ze względu na bezpieczeństwo samych nauczycieli. Poza tym schodek akurat pękł pod Karolem, a pod nauczycielem nie? Ja rozumiem te 60kg wagi, ale wydaje mi się, że przynajmniej co poniektórzy nauczyciele ważą więcej. Kolejna sprawa... piszesz o ścianach wyłożonych drewnem, tzn. takie niby panele? Więc dlaczego są zniszczone? W jaki sposób? Korniki? Wreszcie przegiąłeś z tymi tumanami kurzu. Pewnie ze sprzątaniem nie masz wiele do czynienia, ale taka ilość kurzu musiałaby zbierać się naprawdę przez bardzo długi czas, a schodki musiałyby być nieużywane. A jak już wiemy, nauczyciele chętnie używali pokoiku na strychu, który zakurzony specjalnie nie był. Kolejna sprawa, w tak małym pomieszczeniu ciężko o tumany kurzu.
Nie jestem archeologiem czy innym artystą, żeby paprać się starych ozdobach.
Zgubiłeś literkę w.
No dobra... skąd chłopcy znają łaciński? Najpierw Karol twierdził, że napisów nie da się odczytać, a teraz stwierdza bez niczego, że to łacina, a na dodatek Marek zapamiętał dokładnie cały napis i go jeszcze przetłumaczył. Nie orientuję się teraz zbyt dobrze w programie nauczania, ale za swoich czasów nie pamiętam lekcji łaciny. Miałam dopiero na studiach, a i tak nic z tego nie pamiętam. Mogłeś napisać coś w stylu, że dodatkowe zajęcia z łaciny na coś się przydały.
Następny rozdział. Kurcze, masz lekki styl pisania, a wykładasz się na takich pierdołach, że głowa boli. Nie uwierzę, że dwadzieścia minut przed lekcjami nikogo nie było w szkole. Rozumiem, gdybyś napisał zaraz po siódmej, albo jakoś tak... ale dwadzieścia minut przed lekcjami to najlepsza chwila do plotek, wchłonięcia wiedzy tuż przed lekcją, kiedy jakoś w domu wyleciał nam z głowy akurat ten punkt dnia, itp. Jeśli chodzi o ten rozdział, czepię się jeszcze samej końcówki, dosłownie ostatnich zdań, kiedy nauczycielka prosi, by chłopcy zostali. Dziwnie zabrzmiało, gdy pani Julka wszystkim oświadcza, że sprawa jest dużo poważniejsza. Gdybyś dodał, że powiedziała to cicho do siebie... byłoby zupełnie inaczej, zwłaszcza że reszta klasy nie bardzo jest wtajemniczona.
W siódmym rozdziale na początek mała uwaga. Mógłbyś pomiędzy dialogami w rozmowie pani Julki z chłopcami dodać nieco więcej opisów. Dlaczego tłumaczyła się chłopcom, skoro to taka wielka tajemnica? Mogła ich po prostu zbyć, kazać trzymać buzię na kłódkę i tyle. Dialogi masz fajne, ale brakuje tego pomiędzy... zdecydowanie.
Rozdział ósmy. Na starcie mała literówka:
Na każdej kolejnej przewie chciałem porozmawiać z Wojtkiem.
Tu zdecydowanie brakowało mi opisów. Cały rozdział jest niemal wyłącznie dialogiem, z krótkimi wstawkami pomiędzy. To zdecydowanie za mało. Nie twierdzę, że masz zrobić z tego jakiś wielki esej, ale gdzieniegdzie kilka zdań więcej mogłoby zdziałać cuda.
Tyczy się to również kolejnych rozdziałów. Momentami tak pędzisz z dialogami, że gubię się w tym, kto i co mówi. Bywają też chwile, że zapominam iż chłopcy mają czternaście lat. Może to przez to, że nauczycielki traktują ich jak równych sobie, odnoszę często wrażenie, że wiekiem też. Przez brak opisów ma się też wrażenie, że akcja pędzi na łeb na szyję.
W rozdziale trzynastym nieco na wyrost była sytuacja, kiedy Karol wyważył drzwi dwugroszówką. Jakoś nijak nie mogę sobie tego wyobrazić. Nawet jeśli chodzi o spory fragment tych drzwi... no nie widzi mi się to i tyle.
Na koniec za szybko to wszystko skończyłeś przeskakując do kolejnej akcji. Mogłeś dopisać coś więcej o położeniu archiwum i coś na temat wyjaśnień obu nauczycielek.
W rozdziale czternastym się zgubiłam. Muszę się wrócić do początku wyprawy. Z tego co pisałeś wcześniej zrozumiałam, że rudera to osobny budynek za szkołą, gdzieś z tyłu parku, albo jakoś tak. W każdym razie nie stojący blisko szkoły. Prześledziłam jeszcze raz ich trasę i no stwierdziłam, że musieli się wrócić piwnicą do szkoły. Tam doszli do jakiegoś archiwum, w którym znajdowała się pani Marta. Panie zajęły się sobą, a Karol zwiedzając pomieszczenie znów wpadł w tarapaty zatrzaskując za sobą drzwiczki. To jeszcze rozumiem, ale dalszego ciągu już nie. O co chodziło z tym dentystą, albo prezentem?? Nagle se poszedł, w trakcie przygody (jak dla mnie to dla czternastolatków jest przygoda), a reszta wzruszyła tylko ramionami i się nawet nie zdziwiła? A potem sobie po prostu poszli, nie sprawdzając co się stało z Karolem. Nawet Marek się nie zainteresował, a kolega przecież. Ale przejdźmy do pomieszczeń. Jak dla mnie nadal znajdują się w piwnicach, bo po żadnych schodach nie wchodzili. A Karol, siłacz, znów uderzeniem sprawia, że zawala się strop, a przynajmniej jakaś jego część, dzięki czemu nieco się rozwidniło, a w dziurze w suficie zobaczył schody. Potem podparł je kawałkiem sufitu, który spadł. Nie wiem jak to zrobił, Karol zresztą też nie wiedział. Moim zdaniem mimo swego wzrostu był ciut za niski. Potem wspiął się jakoś, też nie wiem jak, i dostał się na te schody. Ok. Jesteśmy na parterze. Drzwi zamknięte, goni wyżej. I gdzie wychodzi? Dostaje się do skrytki nauczycieli. Nawet się nie zdziwił, wziął tylko kartkę papieru i przepisał łacińskie napisy (wnioskuję, że ze ścian), a potem zszedł po schodach do pokoju nauczycielskiego. Ja rozumiem, szkoła w starym dworku, ale z tym zawalaniem sufitów w szkole przesadziłeś. Gdyby była aż w tak złym stanie, nikt nie dopuściłby jej do użytku. A przepisy są dość surowe, zwłaszcza jeśli chodzi o tego typu rzeczy. Poza tym Karol będąc w piwnicy znajdował się mniej więcej pod pokojem nauczycielskim, gdyby zawalił się strop, ktoś by zauważył, a przynajmniej usłyszał. Uwierz mi, że jest przy tym niezły huk.
W dziewiętnastym rozdziale przyczepię się też kilku rzeczy. Po pierwsze, rodzice nazbyt spokojnie zareagowali na wiadomość o rannym synu (za mało opisów innym słowem), po drugie sadzę, że matka zostałaby na noc z dzieckiem w szpitalu. Zwłaszcza pierwszej nocy. Obecnie w szpitalach jest taka możliwość, kiedyś rodzice nie mogli zostawać, teraz jest inaczej. No i przesadziłeś z tą śmiercią kliniczną, zdecydowanie.

Dobrze. Przeczytałam wszystko i czas na podsumowanie. Przyznam, że po przeczytaniu pierwszego rozdziału wiedziałam, jaka będzie ocena i mój osąd raczej się nie zmienił. To dobrze, bo się nie rozczarowałam, poza tym potrafisz zainteresować od pierwszego rozdziału, a to bardzo ważne. Dzięki temu masz pewność, że jak się ktoś wciągnie w fabułę, już pozostanie Twoim czytelnikiem.
A zatem ocena - postanowiłam dać Ci Chryzoberyl. Masz talent, piszesz lekko i swobodnie, niewymuszenie. Poza tym nie robisz błędów gramatycznych i to jest duży plus. Dbasz o tekst i to widać. Potrafisz ożywić banalną wręcz historię i nadać jej własne życie. Jednak mam pewne ale. W większości wymieniłam je po drodze, teraz więc tylko dla przypomnienia ogólnie. Nadużywasz trzykropka, zwłaszcza na początku. Brakowało mi opisów, tej treści pomiędzy dialogami, których jest dużo. Przez to ma się wrażenie, że akcja pędzi na łeb na szyję. Dopracuj to, koniecznie. Na spokojnie podopisuj kilka zdań, powyjaśniaj nieco sprawy itp. Poza tym nie pasował mi ogólnie wiek chłopców. Dodaj im tak dwa-trzy lata i będzie super. Nie będzie tak rzucała się poufałość nauczycielek z chłopcami. Może Ci wyjść z tego niezła historia przygodowa. Musisz tylko ją dopracować. Naprawdę, niewiele brakuje Ci do diamentu. Z całego serca życzę wiele weny i wytrwałości przy pisaniu kolejnych rozdziałów. Masz talent, więc nie zmarnuj go.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz