wtorek, 17 kwietnia 2012

1. Wizyta




— Komu w drogę, temu czas. — Aletha zaczerpnęła głębiej powietrza. Już przez dłuższą chwilę stała przed drzwiami, usiłując zmusić się do wyjścia. Dawno już tak się nie stresowała mimo, że nie był to przecież pierwszy raz. Termin wizyty miała ustalony od miesiąca. Przekładała go dwa razy, choć wiedziała, że nie powinna. Zdawała sobie sprawę z tego co usłyszy. Wystarczająco dobrze znała objawy, już to raz przerabiała. Myślała, że tym razem będzie lżej, łatwiej, ale myliła się. Była przerażona.
Zaczerpnęła głęboko powietrza, po czym bardzo wolno je wypuściła. Otworzyła drzwi, a noga sama przekroczyła próg. Przynajmniej ona się nie bała. Druga o dziwo podążyła za pierwszą i tak krok za krokiem. Taksówka niestety już czekała, nie było drogi odwrotu, choć w tej chwili jedyne czego pragnęła, to odwrócić się, wbiec do domu i głośno zatrzasnąć za sobą drzwi. Nie zrobiła tego. Wsiadła do auta podając adres kliniki. Dziwne, ale głos nawet nie zadrżał, gdy mówiła. Może to i dobrze, będzie potrzebować chłodnego opanowania na później. I to bardzo. Bała się, że w ostatniej chwili zabraknie odwagi i wycofa się, ucieknie. Nie chciała drugi raz przechodzić przez to wszystko.
Nie pamiętała dokładnie drogi. Szczerze mówiąc w ogóle jej nie pamiętała. Nagle, tak po prostu, znaleźli się przed kliniką. Zapłaciła za jazdę, podziękowała spokojnym tonem. Była niemal pewna, że wygląda jak młoda osoba idąca w odwiedziny do szpitala, a nie jak osoba, która ma za chwilę usłyszeć wyrok. Za pierwszym razem miała chociaż nadzieję, tym razem nie mogła na nią liczyć. Nogi same ruszyły ku frontowemu wejściu, nie czekając na żadne polecenia.

— Byłam umówiona z doktor Rein, na jedenastą trzydzieści. — Tym razem także zdziwiła samą siebie spokojnym głosem.
— Tak. Proszę poczekać przed gabinetem numer trzynaście.
— Dziękuję.
Jak dziwnie brzmiała ta rozmowa. Wszystko było jakieś dziwne. Jak deja vu. Była tu przecież kilka lat temu, w tej samej sytuacji, z niemal tymi samymi dolegliwościami. O dziwo przeszła jej teraz chrypka, jak na złość. To nic, fakt bez znaczenia. W kolejce nie było dużo ludzi, jednak każdy patrzył w swoją stronę, w samotności czekając na własny wyrok. Nie czekała długo. Czas uciekał w zawrotnym tempie, tylko ona zostawała gdzieś w tyle.
— Pani Aletha Brok…
— To ja.
— Zapraszam do gabinetu.
Skinęła jedynie głową, wahając się jedynie sekundę. Z jednej strony pragnęła stąd uciec, jednak niczego by to nie zmieniło. Niczego. Zrobiła krok do przodu, potem drugi przekraczając próg gabinetu.
— Witam ponownie pani Brok.
— Witam. Nie powiem, by mnie cieszyła ta wizyta.
— Rozumiem. Proszę mi tylko powiedzieć, dlaczego zwlekała pani tak długo? Przecież dobrze pani zna objawy choroby. Dwa razy przekładała pani wizytę.
— Owszem, ale… — tym razem głos zawiódł, bynajmniej nie z powodu chrypki. — Znam objawy. — Znów musiała zrobić chwilę przerwy, by zaczerpnąć głębiej powietrza i uspokoić oddech, który wariował razem z sercem. Chłodne opanowanie gdzieś znikło, zastąpione czystym przerażeniem. Dopiero po chwili ciszy mogła zacząć mówić dalej. — Zgłosiłam się na badania od razu, gdy pojawiła się chrypka. — Mówiła powoli, starając się opanować drżący głos, choć kosztowało ją to naprawdę wiele wysiłku. — Objawy wystąpiły około trzech tygodni temu. Mam na myśli chrypkę. Osłabiona byłam, to prawda, ale też dużo pracowałam — mówiła coraz szybciej, jakby pragnęła ze wszystkiego się wyspowiadać. — Chciałam nadrobić stracony czas, jaki… — chrypka pojawiła się nagle, na chwilę uniemożliwiając mówienie. Może i dobrze, bo był to jedynie niepotrzebny potok słów, nic nie wnoszący do sprawy. — Odkąd ostatni raz wyszłam ze szpitala, wciąż czułam się nie najlepiej, mimo dobrych wyników. Wciąż byłam zmęczona, mało spałam. Badania robiłam systematycznie — dodała szybko, jakby broniąc się przed nie zadanym pytaniem — nawet częściej niż powinnam.
— Rozumiem. Zrobimy jeszcze raz wszystkie badania diagnostyczne, oznaczymy markery. Znamy się już, więc powiem pani wprost. Z wyników, które pani dostarczyła, mogę już stwierdzić, że nie jest dobrze. Wyniki wyglądają zdecydowanie gorzej niż za pierwszym razem. Oczywiście zrobimy biopsję, pobierzemy wycinki do badań, może nowotwór nie jest jeszcze tak bardzo zaawansowany. Być może uda się wykluczyć obecność przerzutów. Czy będzie pani w stanie zjawić się jutro na oddziale?
— Już jutro? — miała nadzieję na odleglejszy termin. Uciekała myślami od prawdy, choć to nie miało sensu. Wiedziała o tym. To był sen, z którego nie będzie się mogła obudzić. — Dobrze. — Usłyszała własny głos. Tym razem chodny i opanowany.
— Dobrze, zatem jesteśmy umówione. Proszę być jutro na czczo, postaramy się jak najszybciej wykonać badania i przejść do leczenia.
— Rozumiem. Do zobaczenia zatem jutro.
Drzwi zamknęły się za nią, a nogi same wybierały drogę, coraz szybciej. Ze szpitala omal nie wybiegła, z trudem tylko hamowała zapędy własnych stóp. Musiała w końcu się wziąć w garść. Przecież wszyscy uważali, że twardo stoi na ziemi i nic nie jest w stanie jej pokonać. Wszyscy znajomi… przyjaciół nie miała. Odsunęła każdego, gdy pierwszy raz dowiedziała się o chorobie. Udało się pokonać tkwiącą w niej bestię. Zrobiła to sama. Nawet w pracy nikt nie wiedział, że choruje,  przynajmniej nie tak poważnie. Tym razem również nie zamierzała nikomu mówić. Nie potrzebowała od nikogo fałszywego współczucia i tkliwych spojrzeń. Często brała pracę do domu, ale to nikogo nie dziwiło. Niemal każdy tak robił, gdy miał zaległości bądź musiał zająć się dziećmi. Była to wygoda. Dyrekcję interesowały jedynie wyniki pracy.
Tym razem jednak miało być inaczej. Miała wystarczające oszczędności, by nie myśleć o pracy. Poza tym czuła, że nie byłaby w stanie przetłumaczyć choć jednego zlecenia. Wszystko przygotowała sobie już wcześniej. Dokumenty, zlecenia dla prawnika, nawet testament. Miała wszystko zaplanowane. Wtedy, gdy leżała w szpitalu, a maszyna oddychała za nią, obiecała sobie, że niczego nie zostawi na ostatnią chwilę, bo takiej może nie dostać. Zamiast jechać do domu skierowała się do firmy. Miała przygotowane już wypowiedzenie. Wybierze zaległe urlopy… i to będzie na tyle, jeśli chodzi o pracę zawodową. Nie będzie czekać, aż szef sam ją zwolni, nie wiedząc nawet jaki ma podać powód.
Musi tylko wytrzymać rozmowę, jakoś trzeba wyjaśnić dlaczego rezygnuje. Firma nie będzie chciała zrezygnować tak łatwo z jednego z najlepszych tłumaczy, jakich miała, zwłaszcza, że pracowała tam od wielu lat. Będzie jednak musiała.
Poszło szybko. Na szczęście nie było głównego dyrektora oddziału, więc nie musiała się zbyt intensywnie tłumaczyć. Poza tym chłód i wymowne spojrzenie jakie rzucała każdemu, kto tylko zapytał o powód rezygnacji, skutecznie gasiły zainteresowanie tym tematem.

Teraz stała przed szafą zastanawiając się, co ma spakować. Walizeczka była niemal pełna, ale i tak nie do końca była zadowolona z jej zawartości. Choć teoretycznie wiedziała co wziąć, praktycznie w sumie też, to nadal nie mogła się zdecydować. Zamknęła drzwi szafy, zbyt mocno nimi trzaskając, jakby tym sposobem mogła pozbyć się nagromadzonych emocji. Spojrzała na lustro, które na szczęście nie pękło. Pękła za to nagle jej cała pewność siebie. W lustrze nie zobaczyła młodej, silnej kobiety, która zawsze wiedziała czego chce i prosto zdążała do celu, a słabą i przerażoną kobietkę, która ledwo się trzyma, bliska załamania. To przeważyło szalę. Usiadła ciężko na łóżko, a zaraz potem zsunęła się na podłogę, by nie patrzeć na swoje odbicie. Zasłoniła twarz rękoma, a chwilę później z piersi wydobył się rozpaczliwy szloch, który wstrzymywała od momentu, gdy zobaczyła pierwsze wyniki. Starała się być twarda, nie dać po sobie niczego znać, ale w tym momencie wszystkie tamy pękły. Płakała głośno, chcąc wykrzyczeć całe swoje przerażenie i niemoc. Nie mogła nic zrobić, tym razem czuła, wiedziała, że nie skończy się to dobrze. Nie mogła mieć nadziei, jedną walkę wygrała, wykorzystała już szansę na drugie życie. Pech chciał, że znów weszła do tej samej rzeki, choć nie chciała tego. Za pierwszym razem się udało, miała szczęście, i to ogromne. Obeszło się bez operacji, wystarczyła sama chemioterapia, by wszelki ślad po nowotworze znikł. Lekarze dziwili się, że u tak młodej osoby wystąpił rak krtani, zwłaszcza że nie paliła, nie piła, prowadziła zdrowy tryb życia, choć bywały okresy, że praca pochłaniała ją za bardzo. Tylko raz podczas choroby było naprawdę kiepsko, gdy źle zareagowała na chemioterapię i wystąpiła ostra reakcja alergiczna, ale z tego wyszła. Potem było już tylko lepiej.
Nie do końca wiedziała, dlaczego tym razem czuła, że będzie zupełnie inaczej. Pilnowała się bardzo, była wyczulona na każdy niepokojący objaw, a mimo to dała się zaskoczyć. Jednak, jeśli los tak chciał, to czy mogła go w jakikolwiek sposób powstrzymać? Tego nie wiedziała i szczerze mówiąc nie była w stanie się teraz nad tym zastanawiać. Nadal szlochając, choć już znacznie ciszej, położyła się do łóżka. Zgasiła lampkę przy łóżku, nogami zepchnęła walizkę na podłogę. Spakuje się rano, teraz nie miała na to sił. Jej świat właśnie się skończył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz