wtorek, 1 września 2015

Skrzydła

Z cyklu zaczęte, nie skończone...


1

— Mamo!
— Tak, słoneczko?
— Pomożesz mi? Chciałam narysować skrzydła. Pokażesz mi swoje?
— Ależ słonko, widziałaś je już tyle razy.
— Mamo, proszę…
— No dobrze kochanie. Ale mam nadzieję, że nie będę musiała pozować. Muszę skończyć przygotowanie posiłku na dzisiejszą uroczystość.
— Wiem mamo, tylko na chwilkę, proszę.
Posiadanie skrzydeł zawsze miało swoją cenę, a Bethea do tej pory nie pogodziła się z tym, że cenę tę musiała płacić córka. Nigdy nie odmawiała jej, pragnąc obdarować ją tym wszystkim, czego nie będzie mogła zaznać później w życiu. Poza tym Raissę zawsze cieszyły drobne rzeczy, wywołując uśmiech na twarzy. Zdjęła wierzchnią pelerynkę chroniącą delikatne skrzydła, po czym powoli rozłożyła je, odwracając się jednocześnie ku oknu, tak by padały na nie promienie słońca. Zawsze była dumna ze skrzydeł, najpiękniejszego daru jaki w życiu otrzymała. Prócz córek oczywiście.
— Czy tak może być kochanie?