wtorek, 17 kwietnia 2012

4. Przygotowania


Nie zauważyła nawet kiedy stanęła przed drzwiami gabinetu wraz z wyczekującą Salią.
- Proszę wejść.
- Dziękuję. - Lucia weszła do środka, zachowując stoicki spokój. Wiedziała, że będzie jej bardzo potrzebny podczas tej rozmowy. - Pani Nekam… - dodała, gdy pani domu zamknęła drzwi za nimi - dlaczego nie powiedziała pani o tym, o siostrach od razu? To nie jest zwykły przypadek, nigdy wcześniej nie zdarzyło się coś takiego, a przynajmniej ja nie wiem o żadnych naznaczonych bliźniaczkach.
- Wiem o tym, dowiadywałam się. Jednak sama pani wie, jak traktuje się naznaczone dzieci, jak wyklęte. Nie chciałam, by to spotkało Leyen. - Salia mówiła spokojnym tonem, który w tej chwili bardzo do niej pasował. Nie powiedziała też konkretnie, o którą córkę chodzi. - Niestety nie miałam innego wyjścia po tych atakach.
- Rozumiem panią… ale nie mogę pojąć jak udało się pani tak długo wszystko zachować w sekrecie?
- Wbrew pozorom nie było to takie trudne. Bardzo starannie dobierałam służbę.
- Pani Nekam… Salio - Lucia czuła, że kobieta nie do końca mówi prawdę, nie kłamała, ale nie mówiła wszystkiego, karmiąc ją jedynie półprawdami. - Uwierz mi proszę, że chcę wam pomóc, tobie i dziewczynkom. Będzie wam coraz trudniej nad nimi zapanować, a na pewno nad ciemnowłosą Leyen. Mam doświadczenie…
- Ja również mam doświadczenie panno Biern - surowość i chłód mógłby niemal od razu zniechęcić każdego rozmówcę - proszę więc nie traktować mnie protekcjonalnie. Nie jestem ignorantką, wiem na temat naznaczonych całkiem sporo mimo, że pani agencja stara się tuszować każdą taką wiadomość. I proszę mi nie przerywać. - Salia uprzedziła malujący się protest na twarzy Lucii, która już otworzyła usta, by się odezwać, jednak nie dość skutecznie.
- Pozwolę sobie jednak przypomnieć, że to pani poprosiła o pomoc właśnie TĘ agencję. I proszę się zdecydować, czy chce pani tej pomocy, czy nie. Mój czas jest cenny, nie zajmuję się zwykłymi dziećmi, lecz obdarzonymi dziećmi. Obdarzonymi już przy urodzeniu znamieniem, dziećmi, które są zagubione we własnym świecie, które nie są w stanie przystosować się do świata rzeczywistego. Nie postrzegają go tak jak my, są inne. I należy to zaakceptować, zapewnić im odpowiednie warunki do rozwoju, a nie chować pod matczyną spódnicą, zamykając w złotej klatce. W ten sposób nie pomoże im pani.
Lucia nieco zbyt ostro zakończyła swoją tyradę, ale nie znosiła przemądrzałych matek, które wiedziały już wszystko, a przynajmniej tak im się wydawało. Zwykle nie opuszczała agencji zajmując się sprawami organizacyjnymi, jednak gdy zdarzały się trudniejsze sprawy… wyjeżdżała w teren. Miała do tego nosa, przeczucie. Każde zgłoszenie przechodziło przez jej ręce, wiedziała zatem co zastanie na miejscu i czego może się spodziewać, poza tym niewielki wywiad środowiskowy zapewniał sporą dawkę informacji ogólnych o rodzinie. Ta sprawa od początku była inna i zwróciła jej uwagę. Samo zgłoszenie było bardzo skromne, zawierało zdawkowe informacje, podobnie jak wywiad środowiskowy. Ot, zwykła, porządna rodzina, nikt źle się o nich nie wyrażał, Salia Nekam była poważana, choć rzadko bywała gdziekolwiek. Lucia uważała, że te nieliczne informacje same w sobie są sprzeczne i postanowiła osobiście się zająć tą sprawą, zamiast zlecać ją mniej doświadczonej osobie. Musiała przyznać, że dała się zaskoczyć. Nigdy nie spodziewałaby się więcej niż jednego dziecka ze znamieniem, tym bardziej w takim wieku.
- Salio Nekam - odezwała się ponownie po dość wymownej, długiej ciszy. Nie zamierzała popuścić ani tym bardziej dać sobie wejść na głowę. - Musi pani podjąć decyzję, tu i teraz. Czy przyjmuje pani moją pomoc? Na moich warunkach, bezdyskusyjnie? - Specjalnie przybrała ostry ton, by w końcu przełamać chłodną postawę matki. Wiedziała, że nie poradzi sobie ze wszystkim sama, i ona również to wiedziała. A impas pomiędzy nimi nie mógł trwać, wygrać mogła tylko jedna strona. Salia albo przyjmie pomoc, albo nie. Spojrzała pytająco, oczekując odpowiedzi. - Pani Nekam?
- Zmusza mnie pani teraz do podjęcia decyzji o losie Leyen. - Salia powoli cedząc słowa zaczęła odpowiadać, jednak szybko urwała. Zwykle potrafiła oceniać ludzi i tym razem czuła, że jest skazana na porażkę, mimo to nie chciała całkowicie odpuszczać. Chciała lepszego życia dla córek, niż to, które mogły zapewnić ośrodki, z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że nie poradzi sobie z tym problemem, jakim na pewno stanie się Leyen.
- Zatem uważam pani milczenie za przystanie na moje warunki. Postaram się zapewnić jak najlepsze warunki dla Leyen. Znam bardzo dobry ośrodek…
- Nie. Nie zgadzam się na żadne ośrodki. Nie pozwolę, by córka się tam zmarnowała. - Salia choć spokojnym tonem, to jednak zdecydowanie się sprzeciwiła, negując tym samym fakt, że przecież sama zwróciła się o pomoc i zgodziła się na nią.
- Proszę nie rezygnować tak od razu z tej propozycji. Ośrodek położony jest z dala od ludzi, w niewielkim górskim miasteczku…
- Gdzie dokładnie? - Salia przerwała reklamę ośrodka. - Jeśli mam się zdecydować, proszę o konkrety. Nie zadowolę się byle jakim  miejscem - ton głosu niemal od razu przybrał chłodny wyraz.
- Proszę mi wybaczyć, siła przyzwyczajenia. Ośrodek znajduje się na zboczach Gór Mrocznych. Zanim pani coś powie - Lucia uprzedziła protest pani Nekam, który wyraźnie rysował się na twarzy kobiety. Starała się być cierpliwa, ale postawa kobiety zdecydowania nadwyrężała wszelkie pokłady wyrozumiałości jakie posiadała, o cierpliwości nie wspominając. Jednak skoro już się zgodziła, należało wykorzystać to od razu, zanim zdąży na nowo przemyśleć sprawę. - Jest to doskonałe miejsce dla osób naznaczonych z takimi cechami jakie ma Leyen, ta ciemnowłosa. Będzie mogła żyć we własnym świecie, pod doskonałą opieką specjalistów. Oczywiście zawsze istnieje możliwość kontroli przez opiekunów, jeśli sobie tego zażyczą.
- Domyślam się, że ośrodek znajduje się po tej ciemnej stronie?
- Zgadza się. Niestety władze nie wyraziły zgody na budowę ośrodka blisko miejscowości popularnych. Jednak mimo wszystko ludzie obawiają się naznaczonych i źle mogłoby to wpłynąć na ogólne samopoczucie… rozumie pani, polityka władz miasta. Musieliśmy się w tym względzie dostosować. Maredu nie jest dużą placówką, położoną w ustronnym miejscu. Nigdy nie było skarg na to miejsce, czy też na opiekunów. Staramy się również przystosować dzieci do życia poza ośrodkiem i choć nie będą mogły wrócić na tę stronę gór, mają możliwość wieść w miarę normalne życie, gdy dorosną.
- Rozumiem. Czytałam o tym, że naznaczeni mają różne dary, zdolności. Czy w ośrodku będą je rozwijać?
- Tak, zgadza się. Nie u wszystkich objawiają się od razu. Zdarza się, że naznaczony nigdy nie odkrywa swoich darów. I tak jest chyba lepiej. Czy któraś z dziewczynek wykazywała jakieś specjalne zdolności? - Lucia musiała zadać to pytanie, choć obawiała się odpowiedzi. Po tym jak naznaczony odkrywa swe dary, staje się trudniejszy do opanowania, jest wtedy bardziej świadomy siebie. Stają się większym wyzwaniem dla opiekunów i zagrożeniem dla pozostałych ludzi. - Pani Nekam? - spytała widząc znajomy wyraz niezdecydowania na twarzy kobiety, gdy zastanawiała się ile może powiedzieć.
- Owszem. Leyen… jasnowłosa, potrafi uzdrawiać poprzez dotyk. - Salia mówiła z wyraźną obawą w głosie. - Nikogo nie skrzywdziła, naprawdę.
- Wierzę pani. Dziewczynki są bardzo odmienne od siebie, jak dzień i noc. - To było chyba właściwe określenie. Jedna jasnowłosa, druga o ciemnym odcieniu włosów. Jedna miała oczy jasne jak niebo, druga zaś… jak niebo po zmroku. Nie potrafiła przywołać innych skojarzeń myśląc o nich. - Wierzę, że nikogo nie skrzywdziła, ale jest pani pewna co do uzdrawiania?
- Tak. Proszę sprawdzić dłoń. Jestem przekonana, że rany już nie ma.
Lucia sceptycznie popatrzyła na matkę dziewczynek. Dzieci naznaczone rzadko same odkrywały dary i raczej szkodziły nimi, niż pomagały. Zazwyczaj skłaniały się ku złym skłonnościom. Mimo tych myśli odwinęła opatrunek. Rana była głęboka i wiedziała, że potrzebne będzie szycie, choć krwawienie już ustało. Miała dzisiaj jechać do centrum medycznego. Teraz patrzyła zdumiona na dłoń. Po ranie nie było śladu, dosłownie nic. Żadnej blizny, szramy, niczego co mogłoby świadczyć o jakimkolwiek urazie. Obróciła dłoń kilka razy. Nic. Była jak nowa, skóra nawet przy dotknięciu nie różniła się niczym w porównaniu z resztą. Jakby rana nigdy nie została zadana.
- To naprawdę zdumiewające - powiedziała dopiero po dłuższej chwili. Mówiła szczerze, była zdumiona. Był to wspaniały dar, można by tyle zrobić… jednak nigdy nie zostanie użyty do wzniosłych celów. Leyen była naznaczona, a to zmieniało wszystko. - Czy ktokolwiek wie o tym?
- Tylko domownicy, którzy mają z nią styczność, no i oczywiście my.
- Rozumiem. Niech tak zostanie. Będę musiała dla niej również zorganizować ośrodek…
- Nie może pani jej zabrać. Nic złego nie zrobiła. Nie jest w niczym podobna do Leyen. - Salia od razu zaprotestowała. Nie zamierzała się od razu rozstawać z obiema córkami.
- Rozumiem, ale to dla jej bezpieczeństwa. Proszę mi wierzyć, jest zbyt młoda, by świadomie korzystać z daru. Jest zbyt młoda by w ogóle go u siebie odkryć. - Lucia myślała gorączkowo co powinna zrobić, gdzie umieścić jasną Leyen, tak by móc najlepiej ją ochronić. Zdawała sobie sprawę, że zawsze znalazłby się ktoś, kto zechciałby wykorzystać to dziecko. - Dziś jeszcze zabiorę Leyen… ciemnowłosą.  Sądzę, że stanowi w tej chwili większy problem - wciąż nie wiedziała jak ma o nich mówić. - W ośrodku popytam o miejsce odpowiednie dla drugiej dziewczynki.
- Dobrze, wierzę pani, Panno Biern. Każę spakować Leyen.
- Proszę nie pakować zbyt wiele rzeczy, tylko to co potrzebne w podróży. Na miejscu dostanie wszystko co trzeba. Pójdę teraz do Leyen, chyba wystarczy jej siedzenia w zamknięciu. Mam nadzieję, że zdążyła się uspokoić.
- Rozumiem. Zatem poczynię odpowiednie przygotowania do podróży. Spotkamy się niebawem.
Lucia skinęła głową, po czym wyszła z pokoju. Podróż będzie trwała kilka dni, miała zatem czas by pomyśleć o wszystkim. Zatrzymała się na chwilę przed drzwiami do własnego pokoju. I pokoju Leyen. Nie słyszała krzyków jakie towarzyszyły jej, gdy wychodziła. To dobrze, znaczy się że dziewczyna się uspokoiła. Otworzyła cicho drzwi. Od razu dostrzegła, że służba posprzątała pomieszczenie. Nie było śladu po porannym zajściu. Służąca zerwała się z krzesła widząc, kto wszedł.
- Panno Biern.
- Uspokoiła się?
- Tak. Krzyczała i tłukła w drzwi koło godziny. Nie reagowałam, według poleceń.
- Dobrze. Dziękuję. Możesz odejść, poradzę już sobie. - Odprowadziła służącą spojrzeniem, po czym przeniosła je na zamkniętą szafę. - Leyen - powiedziała wystarczająco głośno, by dziewczyna ją usłyszała. - Czy jesteś gotowa, by zakończyć karę?
- Tak - po długiej chwili ciszy słaby głosik dobiegł z szafy.
Lucia otworzyła drzwi. Zrobiło się jej żal dziewczynki, gdy zobaczyła zaczerwienioną od płaczu twarz. Wiedziała jednak, że nie może się złamać i odejść od zasad, dla dobra Leyen. Gdyby raz odpuściła, nigdy już nie zdołałaby wzbudzić w niej choć cienia szacunku czy obawy przed karą. Tylko poprzez konsekwentne postępowanie i przestrzeganie jasnych reguł mogła osiągnąć sukces.
- Wyjdź proszę.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam tego zrobić.
- Wierzę. To już nie ma znaczenia, choć mam nadzieję, że zdążyłaś przemyśleć to, co zrobiłaś. Musimy się teraz spakować. Dziś wyjeżdżamy.
- Wyjeżdżamy? Gdzie? Dlaczego?
- Będziesz mieszkać w Maredu. To niewielka miejscowość w górach. - Lucia starała się jak najspokojniej wszystko wyjaśnić, jednocześnie uważnie obserwując dziewczynkę. Zaszła w niej zmiana, ledwo widoczna, wręcz ulotna. Zastanawiała się, czy to pod wpływem porannego wydarzenia, czy coś innego to spowodowało. W każdym razie będzie mieć czas, by przez najbliższe dni ją poobserwować.
- Dobrze.- Leyen pokornie się zgodziła. Nie chciała tu więcej mieszkać. A skoro i tak jej tu nie chcieli… no cóż, znajdzie sobie inne miejsce. Przecież od zawsze pragnęła się stąd wyrwać. Nie mogła nie skorzystać z takiej okazji.
Spakowały się szybko. Lucia nie miała wiele rzeczy przy sobie, a Leyen nie pozwolono zbyt dużo zabrać. Nim skończyły się pakować do pokoju weszła służąca.
- Pani Nekam czeka już na was przy wejściu frontowym. Powóz także.
- Dziękuję. Już idziemy. Leyen. - Lucia wyciągnęła rękę w stronę dziewczynki, która zmarszczyła na chwilę czoło, lecz posłusznie chwyciła dłoń.
Razem zeszły po schodach. Salia Nekam stała przy otwartych drzwiach.
- Zaopatrzyłam woźnicę w potrzebne środki, by dowiózł was bezpiecznie na miejsce.
- Dziękuję. Jestem pewna, że dotrzemy do ośrodka bez przeszkód.
- Leyen, bądź grzeczna i nie sprawiaj kłopotów pannie Biern.
- Tak matko, nie będę. - Leyen posłusznie przytaknęła, jednak bez większych emocji. Było jej zupełnie obojętne, co matka o tym myśli. Wiedziała jedno, nie będzie tęsknić za tym miejscem.
Pożegnały się bez uścisków, pocałunków, czy innych czułości. Lucia z dziewczynką po prostu wyszły i wsiadły do powozu. Salia obserwowała powóz, dopóki nie zniknął za zakrętem, wtedy zamknęła drzwi.
- Wszystko idzie zgodnie z planem - powiedziała uśmiechając się chłodno.
- Tak, nawet lepiej niż oczekiwałyśmy - służąca również się uśmiechnęła potwierdzając słowa kobiety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz