Nie zauważyła nawet kiedy stanęła przed
drzwiami gabinetu wraz z wyczekującą Salią.
- Proszę wejść.
- Dziękuję. - Lucia weszła do środka,
zachowując stoicki spokój. Wiedziała, że będzie jej bardzo potrzebny podczas
tej rozmowy. - Pani Nekam… - dodała, gdy pani domu zamknęła drzwi za nimi - dlaczego
nie powiedziała pani o tym, o siostrach od razu? To nie jest zwykły przypadek,
nigdy wcześniej nie zdarzyło się coś takiego, a przynajmniej ja nie wiem o
żadnych naznaczonych bliźniaczkach.
- Wiem o tym, dowiadywałam się. Jednak sama
pani wie, jak traktuje się naznaczone dzieci, jak wyklęte. Nie chciałam, by to
spotkało Leyen. - Salia mówiła spokojnym tonem, który w tej chwili bardzo do
niej pasował. Nie powiedziała też konkretnie, o którą córkę chodzi. - Niestety
nie miałam innego wyjścia po tych atakach.
- Rozumiem panią… ale nie mogę pojąć jak udało
się pani tak długo wszystko zachować w sekrecie?
- Wbrew pozorom nie było to takie trudne.
Bardzo starannie dobierałam służbę.
- Pani Nekam… Salio - Lucia czuła, że kobieta
nie do końca mówi prawdę, nie kłamała, ale nie mówiła wszystkiego, karmiąc ją
jedynie półprawdami. - Uwierz mi proszę, że chcę wam pomóc, tobie i
dziewczynkom. Będzie wam coraz trudniej nad nimi zapanować, a na pewno nad
ciemnowłosą Leyen. Mam doświadczenie…
- Ja również mam doświadczenie panno Biern -
surowość i chłód mógłby niemal od razu zniechęcić każdego rozmówcę - proszę
więc nie traktować mnie protekcjonalnie. Nie jestem ignorantką, wiem na temat
naznaczonych całkiem sporo mimo, że pani agencja stara się tuszować każdą taką
wiadomość. I proszę mi nie przerywać. - Salia uprzedziła malujący się protest
na twarzy Lucii, która już otworzyła usta, by się odezwać, jednak nie dość
skutecznie.
- Pozwolę sobie jednak przypomnieć, że to pani
poprosiła o pomoc właśnie TĘ agencję. I proszę się zdecydować, czy chce pani
tej pomocy, czy nie. Mój czas jest cenny, nie zajmuję się zwykłymi dziećmi,
lecz obdarzonymi dziećmi. Obdarzonymi już przy urodzeniu znamieniem, dziećmi,
które są zagubione we własnym świecie, które nie są w stanie przystosować się
do świata rzeczywistego. Nie postrzegają go tak jak my, są inne. I należy to
zaakceptować, zapewnić im odpowiednie warunki do rozwoju, a nie chować pod
matczyną spódnicą, zamykając w złotej klatce. W ten sposób nie pomoże im pani.
Lucia nieco zbyt ostro zakończyła swoją tyradę,
ale nie znosiła przemądrzałych matek, które wiedziały już wszystko, a
przynajmniej tak im się wydawało. Zwykle nie opuszczała agencji zajmując się
sprawami organizacyjnymi, jednak gdy zdarzały się trudniejsze sprawy…
wyjeżdżała w teren. Miała do tego nosa, przeczucie. Każde zgłoszenie
przechodziło przez jej ręce, wiedziała zatem co zastanie na miejscu i czego
może się spodziewać, poza tym niewielki wywiad środowiskowy zapewniał sporą
dawkę informacji ogólnych o rodzinie. Ta sprawa od początku była inna i
zwróciła jej uwagę. Samo zgłoszenie było bardzo skromne, zawierało zdawkowe
informacje, podobnie jak wywiad środowiskowy. Ot, zwykła, porządna rodzina,
nikt źle się o nich nie wyrażał, Salia Nekam była poważana, choć rzadko bywała
gdziekolwiek. Lucia uważała, że te nieliczne informacje same w sobie są
sprzeczne i postanowiła osobiście się zająć tą sprawą, zamiast zlecać ją mniej
doświadczonej osobie. Musiała przyznać, że dała się zaskoczyć. Nigdy nie
spodziewałaby się więcej niż jednego dziecka ze znamieniem, tym bardziej w
takim wieku.
- Salio Nekam - odezwała się ponownie po dość
wymownej, długiej ciszy. Nie zamierzała popuścić ani tym bardziej dać sobie
wejść na głowę. - Musi pani podjąć decyzję, tu i teraz. Czy przyjmuje pani moją
pomoc? Na moich warunkach, bezdyskusyjnie? - Specjalnie przybrała ostry ton, by
w końcu przełamać chłodną postawę matki. Wiedziała, że nie poradzi sobie ze
wszystkim sama, i ona również to wiedziała. A impas pomiędzy nimi nie mógł
trwać, wygrać mogła tylko jedna strona. Salia albo przyjmie pomoc, albo nie.
Spojrzała pytająco, oczekując odpowiedzi. - Pani Nekam?
- Zmusza mnie pani teraz do podjęcia decyzji o
losie Leyen. - Salia powoli cedząc słowa zaczęła odpowiadać, jednak szybko
urwała. Zwykle potrafiła oceniać ludzi i tym razem czuła, że jest skazana na
porażkę, mimo to nie chciała całkowicie odpuszczać. Chciała lepszego życia dla
córek, niż to, które mogły zapewnić ośrodki, z drugiej strony zdawała sobie
sprawę, że nie poradzi sobie z tym problemem, jakim na pewno stanie się Leyen.
- Zatem uważam pani milczenie za przystanie na
moje warunki. Postaram się zapewnić jak najlepsze warunki dla Leyen. Znam
bardzo dobry ośrodek…
- Nie. Nie zgadzam się na żadne ośrodki. Nie
pozwolę, by córka się tam zmarnowała. - Salia choć spokojnym tonem, to jednak
zdecydowanie się sprzeciwiła, negując tym samym fakt, że przecież sama zwróciła
się o pomoc i zgodziła się na nią.
- Proszę nie rezygnować tak od razu z tej
propozycji. Ośrodek położony jest z dala od ludzi, w niewielkim górskim
miasteczku…
- Gdzie dokładnie? - Salia przerwała reklamę
ośrodka. - Jeśli mam się zdecydować, proszę o konkrety. Nie zadowolę się byle
jakim miejscem - ton głosu niemal od
razu przybrał chłodny wyraz.
- Proszę mi wybaczyć, siła przyzwyczajenia. Ośrodek
znajduje się na zboczach Gór Mrocznych. Zanim pani coś powie - Lucia uprzedziła
protest pani Nekam, który wyraźnie rysował się na twarzy kobiety. Starała się
być cierpliwa, ale postawa kobiety zdecydowania nadwyrężała wszelkie pokłady
wyrozumiałości jakie posiadała, o cierpliwości nie wspominając. Jednak skoro
już się zgodziła, należało wykorzystać to od razu, zanim zdąży na nowo
przemyśleć sprawę. - Jest to doskonałe miejsce dla osób naznaczonych z takimi cechami
jakie ma Leyen, ta ciemnowłosa. Będzie mogła żyć we własnym świecie, pod
doskonałą opieką specjalistów. Oczywiście zawsze istnieje możliwość kontroli
przez opiekunów, jeśli sobie tego zażyczą.
- Domyślam się, że ośrodek znajduje się po tej
ciemnej stronie?
- Zgadza się. Niestety władze nie wyraziły
zgody na budowę ośrodka blisko miejscowości popularnych. Jednak mimo wszystko
ludzie obawiają się naznaczonych i źle mogłoby to wpłynąć na ogólne
samopoczucie… rozumie pani, polityka władz miasta. Musieliśmy się w tym
względzie dostosować. Maredu nie jest dużą placówką, położoną w ustronnym
miejscu. Nigdy nie było skarg na to miejsce, czy też na opiekunów. Staramy się
również przystosować dzieci do życia poza ośrodkiem i choć nie będą mogły
wrócić na tę stronę gór, mają możliwość wieść w miarę normalne życie, gdy
dorosną.
- Rozumiem. Czytałam o tym, że naznaczeni mają
różne dary, zdolności. Czy w ośrodku będą je rozwijać?
- Tak, zgadza się. Nie u wszystkich objawiają
się od razu. Zdarza się, że naznaczony nigdy nie odkrywa swoich darów. I tak
jest chyba lepiej. Czy któraś z dziewczynek wykazywała jakieś specjalne
zdolności? - Lucia musiała zadać to pytanie, choć obawiała się odpowiedzi. Po
tym jak naznaczony odkrywa swe dary, staje się trudniejszy do opanowania, jest
wtedy bardziej świadomy siebie. Stają się większym wyzwaniem dla opiekunów i
zagrożeniem dla pozostałych ludzi. - Pani Nekam? - spytała widząc znajomy wyraz
niezdecydowania na twarzy kobiety, gdy zastanawiała się ile może powiedzieć.
- Owszem. Leyen… jasnowłosa, potrafi uzdrawiać
poprzez dotyk. - Salia mówiła z wyraźną obawą w głosie. - Nikogo nie
skrzywdziła, naprawdę.
- Wierzę pani. Dziewczynki są bardzo odmienne
od siebie, jak dzień i noc. - To było chyba właściwe określenie. Jedna
jasnowłosa, druga o ciemnym odcieniu włosów. Jedna miała oczy jasne jak niebo,
druga zaś… jak niebo po zmroku. Nie potrafiła przywołać innych skojarzeń myśląc
o nich. - Wierzę, że nikogo nie skrzywdziła, ale jest pani pewna co do
uzdrawiania?
- Tak. Proszę sprawdzić dłoń. Jestem
przekonana, że rany już nie ma.
Lucia sceptycznie popatrzyła na matkę
dziewczynek. Dzieci naznaczone rzadko same odkrywały dary i raczej szkodziły
nimi, niż pomagały. Zazwyczaj skłaniały się ku złym skłonnościom. Mimo tych
myśli odwinęła opatrunek. Rana była głęboka i wiedziała, że potrzebne będzie
szycie, choć krwawienie już ustało. Miała dzisiaj jechać do centrum medycznego.
Teraz patrzyła zdumiona na dłoń. Po ranie nie było śladu, dosłownie nic. Żadnej
blizny, szramy, niczego co mogłoby świadczyć o jakimkolwiek urazie. Obróciła
dłoń kilka razy. Nic. Była jak nowa, skóra nawet przy dotknięciu nie różniła
się niczym w porównaniu z resztą. Jakby rana nigdy nie została zadana.
- To naprawdę zdumiewające - powiedziała
dopiero po dłuższej chwili. Mówiła szczerze, była zdumiona. Był to wspaniały
dar, można by tyle zrobić… jednak nigdy nie zostanie użyty do wzniosłych celów.
Leyen była naznaczona, a to zmieniało wszystko. - Czy ktokolwiek wie o tym?
- Tylko domownicy, którzy mają z nią styczność,
no i oczywiście my.
- Rozumiem. Niech tak zostanie. Będę musiała
dla niej również zorganizować ośrodek…
- Nie może pani jej zabrać. Nic złego nie
zrobiła. Nie jest w niczym podobna do Leyen. - Salia od razu zaprotestowała.
Nie zamierzała się od razu rozstawać z obiema córkami.
- Rozumiem, ale to dla jej bezpieczeństwa.
Proszę mi wierzyć, jest zbyt młoda, by świadomie korzystać z daru. Jest zbyt
młoda by w ogóle go u siebie odkryć. - Lucia myślała gorączkowo co powinna
zrobić, gdzie umieścić jasną Leyen, tak by móc najlepiej ją ochronić. Zdawała
sobie sprawę, że zawsze znalazłby się ktoś, kto zechciałby wykorzystać to
dziecko. - Dziś jeszcze zabiorę Leyen… ciemnowłosą. Sądzę, że stanowi w tej chwili większy problem
- wciąż nie wiedziała jak ma o nich mówić. - W ośrodku popytam o miejsce odpowiednie
dla drugiej dziewczynki.
- Dobrze, wierzę pani, Panno Biern. Każę
spakować Leyen.
- Proszę nie pakować zbyt wiele rzeczy, tylko
to co potrzebne w podróży. Na miejscu dostanie wszystko co trzeba. Pójdę teraz
do Leyen, chyba wystarczy jej siedzenia w zamknięciu. Mam nadzieję, że zdążyła
się uspokoić.
- Rozumiem. Zatem poczynię odpowiednie
przygotowania do podróży. Spotkamy się niebawem.
Lucia skinęła głową, po czym wyszła z pokoju.
Podróż będzie trwała kilka dni, miała zatem czas by pomyśleć o wszystkim.
Zatrzymała się na chwilę przed drzwiami do własnego pokoju. I pokoju Leyen. Nie
słyszała krzyków jakie towarzyszyły jej, gdy wychodziła. To dobrze, znaczy się
że dziewczyna się uspokoiła. Otworzyła cicho drzwi. Od razu dostrzegła, że
służba posprzątała pomieszczenie. Nie było śladu po porannym zajściu. Służąca
zerwała się z krzesła widząc, kto wszedł.
- Panno Biern.
- Uspokoiła się?
- Tak. Krzyczała i tłukła w drzwi koło godziny.
Nie reagowałam, według poleceń.
- Dobrze. Dziękuję. Możesz odejść, poradzę już
sobie. - Odprowadziła służącą spojrzeniem, po czym przeniosła je na zamkniętą
szafę. - Leyen - powiedziała wystarczająco głośno, by dziewczyna ją usłyszała. -
Czy jesteś gotowa, by zakończyć karę?
- Tak - po długiej chwili ciszy słaby głosik
dobiegł z szafy.
Lucia otworzyła drzwi. Zrobiło się jej żal dziewczynki,
gdy zobaczyła zaczerwienioną od płaczu twarz. Wiedziała jednak, że nie może się
złamać i odejść od zasad, dla dobra Leyen. Gdyby raz odpuściła, nigdy już nie
zdołałaby wzbudzić w niej choć cienia szacunku czy obawy przed karą. Tylko
poprzez konsekwentne postępowanie i przestrzeganie jasnych reguł mogła osiągnąć
sukces.
- Wyjdź proszę.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam tego
zrobić.
- Wierzę. To już nie ma znaczenia, choć mam
nadzieję, że zdążyłaś przemyśleć to, co zrobiłaś. Musimy się teraz spakować.
Dziś wyjeżdżamy.
- Wyjeżdżamy? Gdzie? Dlaczego?
- Będziesz mieszkać w Maredu. To niewielka
miejscowość w górach. - Lucia starała się jak najspokojniej wszystko wyjaśnić,
jednocześnie uważnie obserwując dziewczynkę. Zaszła w niej zmiana, ledwo widoczna,
wręcz ulotna. Zastanawiała się, czy to pod wpływem porannego wydarzenia, czy
coś innego to spowodowało. W każdym razie będzie mieć czas, by przez najbliższe
dni ją poobserwować.
- Dobrze.- Leyen pokornie się zgodziła. Nie
chciała tu więcej mieszkać. A skoro i tak jej tu nie chcieli… no cóż, znajdzie
sobie inne miejsce. Przecież od zawsze pragnęła się stąd wyrwać. Nie mogła nie
skorzystać z takiej okazji.
Spakowały się szybko. Lucia nie miała wiele
rzeczy przy sobie, a Leyen nie pozwolono zbyt dużo zabrać. Nim skończyły się
pakować do pokoju weszła służąca.
- Pani Nekam czeka już na was przy wejściu
frontowym. Powóz także.
- Dziękuję. Już idziemy. Leyen. - Lucia
wyciągnęła rękę w stronę dziewczynki, która zmarszczyła na chwilę czoło, lecz
posłusznie chwyciła dłoń.
Razem zeszły po schodach. Salia Nekam stała
przy otwartych drzwiach.
- Zaopatrzyłam woźnicę w potrzebne środki, by
dowiózł was bezpiecznie na miejsce.
- Dziękuję. Jestem pewna, że dotrzemy do
ośrodka bez przeszkód.
- Leyen, bądź grzeczna i nie sprawiaj kłopotów
pannie Biern.
- Tak matko, nie będę. - Leyen posłusznie
przytaknęła, jednak bez większych emocji. Było jej zupełnie obojętne, co matka
o tym myśli. Wiedziała jedno, nie będzie tęsknić za tym miejscem.
Pożegnały się bez uścisków, pocałunków, czy
innych czułości. Lucia z dziewczynką po prostu wyszły i wsiadły do powozu.
Salia obserwowała powóz, dopóki nie zniknął za zakrętem, wtedy zamknęła drzwi.
- Wszystko idzie zgodnie z planem - powiedziała
uśmiechając się chłodno.
- Tak, nawet lepiej niż oczekiwałyśmy - służąca
również się uśmiechnęła potwierdzając słowa kobiety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz