- Atori. - Ciche słowo niosło
ze sobą powitanie, troskę i smutek. Szare, zmęczone oczy patrzyły jak ląduje
niezbyt zgrabnie na ziemi.
- Witaj - zwykle głos miała
pewny i mocny, teraz drżał. - Potrzebuję wielu odpowiedzi. I ukojenia - dodała
po chwili ciszej. Nie wiedziała czemu to powiedziała. Nie chciała tłumaczyć
dlaczego, nigdy też nie musiała tego robić. On zawsze wiedział.
- Nie znajdziesz ich u mnie.
To co cię dręczy jest tam - starzec wskazał miasto - nie tutaj.
- Wiesz co się stało?
- Tak.
- Dlaczego? - spytała po
chwili milczenia, nieco zaskoczona rzeczową i tak zwięzłą odpowiedzią. Zawsze
zmuszał ją, by sama szukała odpowiedzi, w ten czy inny sposób.
- A jak sądzisz?
- Nie wiem. Nic nie wiem. -
Nie wiedziała co się stało, nie miała nawet pojęcia od czego mogła zacząć snuć
domysły. - Byliśmy na misji. Zostało nas troje, reszta wróciła do świątyni.
Atariel, Atako… - głos się na chwilę załamał, jednak zdołała nad nim zapanować.
- Kapłani odarli ich ze wszystkiego, zniszczyli to kim byli, zabili ich. Boję
się, że wszyscy moi bracia i siostry nie żyją.
- Nie wszyscy umarli.
- Widziałam przecież… - urwała
widząc wyraz twarzy starca - to co miałam zobaczyć - dokończyła już sama. - Ale
dlaczego? Dlaczego kapłani nagle postanowili nas zniszczyć?
Znów odpowiedziało jej jedynie
zmęczone, ale spokojne spojrzenie. Czekał aż sama znajdzie odpowiedzi, których szukała. Nawet, gdyby powiedział jej
wszystko, nic by to nie zmieniło, nadal pozostałoby to jedno pytanie -
dlaczego?
Myślała intensywnie starając
się znaleźć właściwy kierunek myśli, ale nie była w stanie się skupić. Nie
przychodziło jej nic do głowy, nie rozumiała jaki cel przyświecał kapłanom.
Najpierw ich stworzyli, a teraz chcieli zniszczyć, jak niepotrzebne rzeczy,
zabawki, które się znudziły. Chciała krzyczeć,
wyć, a nie myśleć. Przed oczami miała widok Atako wiszącego bezwładnie,
patrzącego z przerażeniem na własne skrzydła leżące tuż obok.
- Nie wiem, nie mam pojęcia
dlaczego tak nagle postanowili… - umilkła nim zdążyła skończyć zdanie. Dotarło
do niej, że nie było to tak nagle. Byli systematycznie odsuwani od
jakichkolwiek wiadomości na temat poszukiwań Nieba, stale ograniczani do
wykonywania jedynie wyznaczonych rozkazów. Gniew w oczach Atariela po każdej z
odpraw, niemal niezauważalna nerwowość ruchów. Nie zwracała na to uwagi, była
młodym aniołem, który miał jedynie słuchać poleceń, a nie decydować o tym, co
mieli robić. Mimo, że była świadkiem, nie widziała niczego, tak jak i inni.
Teraz zdała sobie sprawę, że sami się ograniczali, pozwalając na to. Czy tylko
oni tak postępowali? Co z innymi mieszkańcami Barates? Przecież nie byli
zależni od kapłanów, tak jak Przeistoczeni. Czy również byli zaślepieni?
- Miasto jest już stracone - cichy
szept starca wyrwał ją z rozmyślań.
- Nie rozumiem, przecież kapłani…
- znów nie dokończyła zdania słysząc jak bardzo jest głupie. Targające nią
uczucia przeszkadzały jasno myśleć, choć zdawała sobie sprawę, że i tak chłodne
opanowanie weźmie górę.
- Rozejrzyj się, co widzisz?
- Ruiny.
- Patrz uważniej. Co widzisz? -
starzec powoli odwrócił się, jakby chciał poszerzyć perspektywę widzenia Atori.
- Spójrz.
Atori nadal nie rozumiała,
jakby jej mózg przestał pracować i zasnuł się mgłą. Mogłaby się oburzyć,
zezłościć, gniewnie krzyknąć na starca… tylko po co? Rozejrzała się tępo dookoła.
Wszędzie ruiny mniej lub bardziej pochłonięte przez roślinność. Niskie drzewa,
pokrzywione, skarlałe i już nie tak piękne jakimi zawsze je widziała. Nie były
tak intensywnie zielone jak przed chwilą, nawet w nich była ta szarość, którą
widziała w mieście, a ruiny były znacznie rozleglejsze niż myślała i nie tak
romantyczne. Metalowe rusztowania niegdyś wielkich budynków stanowiły teraz po
prostu porzucone gruzowisko. Zauważyła, że część budynków sama się zawaliła
grzebiąc przy tym inne, część jeszcze się opierała czasowi i stale zbliżającej
się barierze. Natura chciała odebrać to, co kiedyś jej zabrano, ale nie szło to
zbyt dobrze, jakby przeliczyła się z zamiarami. Dziwne, ale wcześniej zupełnie
inaczej to postrzegała. Teraz było to po prostu porzucone miejsce, które
rozpadało się z każdym dniem.
Panowała tu cisza, którą tak
bardzo ceniła, teraz jednak zobaczyła dlaczego tak było. Nie było to żadne
magiczne miejsce, ukryte przed oczami innych, po prostu żadne żywe stworzenie
nie mogło żyć tak blisko bariery, jedynie oni, Przeistoczeni mogli przebywać w
pobliżu i to nie za długo. Poza tym było niebezpieczne. Grunt był dość
niepewny, a ukryte zapadliska w betonowych gruzach były śmiertelną pułapką. Dlatego
mogła odwiedzać to miejsce nie niepokojona przez nikogo.
W oddali widziała zarys
miasta, szarego i brudnego. Wyostrzyła wzrok, dostrzegając więcej szczegółów,
mimo to nadal nie rozumiała o co chodzi. Nie znała miasta, patrole zawsze
odbywali na jego obrzeżach, na dużych wysokościach. Nie wolno im było zbliżać
się do miasta, do ludzi.
- Miasto jest stracone, nie
pomożesz im. - Staruszek widział jak na twarzy anielicy maluje się
niezrozumienie. - Nikt im już nie pomoże.
Nie widziała co ma powiedzieć,
jak zareagować. Przestała już cokolwiek rozumieć. Spojrzała na miasto nadal
skąpane w strugach deszczu. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się nad nim,
żyła swoim życiem i przyjmowała wszystko takim jakie było. Może to był błąd?
Szare wieże majaczyły w oddali. Domów poniżej nie było widać, ale wiedziała, że
też były szare, tak jak i ludzie. Co miała zrobić?
Nie mogła tak tego zostawić. To, czego była
świadkiem, to zdrada wszystkich przekonań jakie w nią wpojono. Dzisiejszej nocy
jej świat legł w gruzach. Była obca, w zupełnie nie znanym jej miejscu. Nie
miała dokąd pójść, jedynym domem jaki znała była świątynia. Skoro i tak nikomu
nie pomoże… Została ostatnim aniołem, co mogła zrobić? Czuła, że zna odpowiedź
na to pytanie, ale nie mogła go wydobyć na zewnątrz, stale umykało. Patrzyła na
szare miasto, nijakie, jakby zupełnie pozbawione życia. Chciała zadać kolejne
pytanie, jednak ciche pik skutecznie ją uciszyło. Odwróciła się gwałtownie
szukając wzrokiem kapłanów i ich sług. Nie sądziła, że tak szybko ją namierzą.
Zrobiła dwa szybkie kroki w stronę niewielkiego murku, po czym zgrabnie na
niego wskoczyła. Pikanie nie ustawało przyspieszając tym samym bicie i tak już
skołatanego serca. Nie zobaczyła nikogo.
- Musisz stąd odejść. Jeśli
zoba… - odwróciła się do starca, chcąc go ostrzec, ale już go nie było.
Ruszyła szybko przed siebie
rozprostowując skrzydła. Udało się jej z trudem to zrobić, a delikatne
skrzypienie, bardziej wyczuwalne niż słyszalne, nie wróżyło niczego dobrego. Przyspieszyła
kroku chcąc nabrać rozpędu. Wbrew pozorom aniołom nie było tak łatwo wzbić się
w powietrze. Wymagało to ogromnej pracy mięśni i woli, zdecydowanie łatwiej
było latać. Spróbowała wzbić się w powietrze, jednak skrzydła, teraz już z
wyraźnym protestem, odmówiły współpracy. Wilgoć zrobiła swoje. W normalnych
warunkach powinna poprosić kogoś o pomoc i wyczyścić wszystkie mechanizmy. Nie
miała jednak teraz takiej możliwości. Oddałaby wszystko, by mieć prawdziwe
skrzydła, takie jakie miały Anioły z legend. Czuła zmęczenie mięśni, które i
tak dzisiejszego dnia pracowały ponad wszelką miarę, jednak znów zmusiła je do
pracy siłą woli. Wskoczyła na kolejny murek stale machając skrzydłami. Musiała
wspiąć się wyżej, inaczej mogła je uszkodzić. Były wystarczająco długie, by
zahaczyć o cokolwiek na ziemi. Wtedy nie byłaby wstanie wzbić się w powietrze. W
biegu obejrzała się za siebie, z przerażenie dostrzegając w oddali małe
punkciki, które na pewno nie były elementami tego otoczenia. Przyspieszyła, z
trudem łapiąc oddech. Była potwornie zmęczona, a skrzydła nadal nie chciały
zaskoczyć. Przed sobą widziała kolejne gruzowiska, a za nimi, o ile dobrze
pamiętała, była spora przepaść. Jej jedyna szansa na ucieczkę. Jeśli skoczy,
może się uda w końcu wzbić w górę, jeśli nie… miała nadzieję, że przepaść jest
wystarczająco duża. Ostatni raz obejrzała się za siebie, małe punkciki szybko
nabierały wielkości. Miała zaledwie kilka minut, może ciut więcej, by stąd
odlecieć. Stanęła nad urwiskiem próbując uspokoić i oddech i serce.
- Atori!
Anielica odwróciła się
gwałtownie, zupełnie zaskoczona. Widok kapłana, jej mentora, sprawił, że
znieruchomiała, niezdolna zupełnie do jakiegokolwiek ruchu. Nie była na to
przygotowana.
- Atori! Poddaj się, chodź z
nami. Błagam cię, nie utrudniaj nam zadania!
Atori pamiętała ten głos, tak
bliski sercu. Gerido był jej opiekunem od samego początku, to on wprowadzał ją
w świątynne życie, pomagał przejść ciężkie chwile. Był przy niej podczas
Przeistoczenia. Nie mogła uwierzyć, że teraz prosi ją, by oddała się
dobrowolnie na śmierć w mękach. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Był
ostatnią osobą, którą spodziewałaby się tu zastać. Patrzyła na niego, nie mogąc
się nawet poruszyć. Niska, wychudzona postać stała niemal naprzeciwko niej, po
drugiej stronie betonowego urwiska. Widziała zmarszczone czoło, zawsze je
marszczył, gdy się czymś martwił. Nadawało to dość ponury wyraz chudej twarzy,
a przecież Gerido był ucieleśnieniem spokoju i łagodności. Kątem oka dostrzegła
zbliżających się szybko pozostałych kapłanów. Nie zareagowała, wciąż wpatrzona
w mentora.
- Dlaczego?! - usłyszała
własny krzyk. Przeraził ją. Czuła się jak w koszmarze, z którego nie mogła się
obudzić. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, a ona po prostu stała nad
przepaścią dawnego miasta. Widziała biegnących kapłanów, widziała Gerido
wskazującego na nią, zdradzającego ją. Było to dla niej za wiele. Zrobiła krok
do przodu, potem drugi, zupełnie tego nieświadoma. Nagle poczuła się zupełnie
lekka, znów czując pęd powietrza na twarzy. Naprężyła mięśnie chcąc
rozprostować skrzydła, jednak te nie zareagowały. Nie czuła strachu,
zastanawiała się tylko jak głęboka jest przepaść. Starała się to obliczyć, lecz
obliczenia szybko pochłonęła miękka ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz