środa, 18 kwietnia 2012

Marzenie Anioła cz. II


- Atori. - Ciche słowo niosło ze sobą powitanie, troskę i smutek. Szare, zmęczone oczy patrzyły jak ląduje niezbyt zgrabnie na ziemi.
- Witaj - zwykle głos miała pewny i mocny, teraz drżał. - Potrzebuję wielu odpowiedzi. I ukojenia - dodała po chwili ciszej. Nie wiedziała czemu to powiedziała. Nie chciała tłumaczyć dlaczego, nigdy też nie musiała tego robić. On zawsze wiedział.
- Nie znajdziesz ich u mnie. To co cię dręczy jest tam - starzec wskazał miasto - nie tutaj.
- Wiesz co się stało?
- Tak.
- Dlaczego? - spytała po chwili milczenia, nieco zaskoczona rzeczową i tak zwięzłą odpowiedzią. Zawsze zmuszał ją, by sama szukała odpowiedzi, w ten czy inny sposób.
- A jak sądzisz?
- Nie wiem. Nic nie wiem. - Nie wiedziała co się stało, nie miała nawet pojęcia od czego mogła zacząć snuć domysły. - Byliśmy na misji. Zostało nas troje, reszta wróciła do świątyni. Atariel, Atako… - głos się na chwilę załamał, jednak zdołała nad nim zapanować. - Kapłani odarli ich ze wszystkiego, zniszczyli to kim byli, zabili ich. Boję się, że wszyscy moi bracia i siostry nie żyją.
- Nie wszyscy umarli.
- Widziałam przecież… - urwała widząc wyraz twarzy starca - to co miałam zobaczyć - dokończyła już sama. - Ale dlaczego? Dlaczego kapłani nagle postanowili nas zniszczyć?
Znów odpowiedziało jej jedynie zmęczone, ale spokojne spojrzenie. Czekał aż sama znajdzie odpowiedzi,  których szukała. Nawet, gdyby powiedział jej wszystko, nic by to nie zmieniło, nadal pozostałoby to jedno pytanie - dlaczego?
Myślała intensywnie starając się znaleźć właściwy kierunek myśli, ale nie była w stanie się skupić. Nie przychodziło jej nic do głowy, nie rozumiała jaki cel przyświecał kapłanom. Najpierw ich stworzyli, a teraz chcieli zniszczyć, jak niepotrzebne rzeczy, zabawki, które się znudziły.  Chciała krzyczeć, wyć, a nie myśleć. Przed oczami miała widok Atako wiszącego bezwładnie, patrzącego z przerażeniem na własne skrzydła leżące tuż obok.
- Nie wiem, nie mam pojęcia dlaczego tak nagle postanowili… - umilkła nim zdążyła skończyć zdanie. Dotarło do niej, że nie było to tak nagle. Byli systematycznie odsuwani od jakichkolwiek wiadomości na temat poszukiwań Nieba, stale ograniczani do wykonywania jedynie wyznaczonych rozkazów. Gniew w oczach Atariela po każdej z odpraw, niemal niezauważalna nerwowość ruchów. Nie zwracała na to uwagi, była młodym aniołem, który miał jedynie słuchać poleceń, a nie decydować o tym, co mieli robić. Mimo, że była świadkiem, nie widziała niczego, tak jak i inni. Teraz zdała sobie sprawę, że sami się ograniczali, pozwalając na to. Czy tylko oni tak postępowali? Co z innymi mieszkańcami Barates? Przecież nie byli zależni od kapłanów, tak jak Przeistoczeni. Czy również byli zaślepieni?
- Miasto jest już stracone - cichy szept starca wyrwał ją z rozmyślań.
- Nie rozumiem, przecież kapłani… - znów nie dokończyła zdania słysząc jak bardzo jest głupie. Targające nią uczucia przeszkadzały jasno myśleć, choć zdawała sobie sprawę, że i tak chłodne opanowanie weźmie górę.
- Rozejrzyj się, co widzisz?
- Ruiny.
- Patrz uważniej. Co widzisz? - starzec powoli odwrócił się, jakby chciał poszerzyć perspektywę widzenia Atori. - Spójrz.
Atori nadal nie rozumiała, jakby jej mózg przestał pracować i zasnuł się mgłą. Mogłaby się oburzyć, zezłościć, gniewnie krzyknąć na starca… tylko po co? Rozejrzała się tępo dookoła. Wszędzie ruiny mniej lub bardziej pochłonięte przez roślinność. Niskie drzewa, pokrzywione, skarlałe i już nie tak piękne jakimi zawsze je widziała. Nie były tak intensywnie zielone jak przed chwilą, nawet w nich była ta szarość, którą widziała w mieście, a ruiny były znacznie rozleglejsze niż myślała i nie tak romantyczne. Metalowe rusztowania niegdyś wielkich budynków stanowiły teraz po prostu porzucone gruzowisko. Zauważyła, że część budynków sama się zawaliła grzebiąc przy tym inne, część jeszcze się opierała czasowi i stale zbliżającej się barierze. Natura chciała odebrać to, co kiedyś jej zabrano, ale nie szło to zbyt dobrze, jakby przeliczyła się z zamiarami. Dziwne, ale wcześniej zupełnie inaczej to postrzegała. Teraz było to po prostu porzucone miejsce, które rozpadało się z każdym dniem.
Panowała tu cisza, którą tak bardzo ceniła, teraz jednak zobaczyła dlaczego tak było. Nie było to żadne magiczne miejsce, ukryte przed oczami innych, po prostu żadne żywe stworzenie nie mogło żyć tak blisko bariery, jedynie oni, Przeistoczeni mogli przebywać w pobliżu i to nie za długo. Poza tym było niebezpieczne. Grunt był dość niepewny, a ukryte zapadliska w betonowych gruzach były śmiertelną pułapką. Dlatego mogła odwiedzać to miejsce nie niepokojona przez nikogo.
W oddali widziała zarys miasta, szarego i brudnego. Wyostrzyła wzrok, dostrzegając więcej szczegółów, mimo to nadal nie rozumiała o co chodzi. Nie znała miasta, patrole zawsze odbywali na jego obrzeżach, na dużych wysokościach. Nie wolno im było zbliżać się do miasta, do ludzi.
- Miasto jest stracone, nie pomożesz im. - Staruszek widział jak na twarzy anielicy maluje się niezrozumienie. - Nikt im już nie pomoże.
Nie widziała co ma powiedzieć, jak zareagować. Przestała już cokolwiek rozumieć. Spojrzała na miasto nadal skąpane w strugach deszczu. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się nad nim, żyła swoim życiem i przyjmowała wszystko takim jakie było. Może to był błąd? Szare wieże majaczyły w oddali. Domów poniżej nie było widać, ale wiedziała, że też były szare, tak jak i ludzie. Co miała zrobić?
 Nie mogła tak tego zostawić. To, czego była świadkiem, to zdrada wszystkich przekonań jakie w nią wpojono. Dzisiejszej nocy jej świat legł w gruzach. Była obca, w zupełnie nie znanym jej miejscu. Nie miała dokąd pójść, jedynym domem jaki znała była świątynia. Skoro i tak nikomu nie pomoże… Została ostatnim aniołem, co mogła zrobić? Czuła, że zna odpowiedź na to pytanie, ale nie mogła go wydobyć na zewnątrz, stale umykało. Patrzyła na szare miasto, nijakie, jakby zupełnie pozbawione życia. Chciała zadać kolejne pytanie, jednak ciche pik skutecznie ją uciszyło. Odwróciła się gwałtownie szukając wzrokiem kapłanów i ich sług. Nie sądziła, że tak szybko ją namierzą. Zrobiła dwa szybkie kroki w stronę niewielkiego murku, po czym zgrabnie na niego wskoczyła. Pikanie nie ustawało przyspieszając tym samym bicie i tak już skołatanego serca. Nie zobaczyła nikogo.
- Musisz stąd odejść. Jeśli zoba… - odwróciła się do starca, chcąc go ostrzec, ale już go nie było.
Ruszyła szybko przed siebie rozprostowując skrzydła. Udało się jej z trudem to zrobić, a delikatne skrzypienie, bardziej wyczuwalne niż słyszalne, nie wróżyło niczego dobrego. Przyspieszyła kroku chcąc nabrać rozpędu. Wbrew pozorom aniołom nie było tak łatwo wzbić się w powietrze. Wymagało to ogromnej pracy mięśni i woli, zdecydowanie łatwiej było latać. Spróbowała wzbić się w powietrze, jednak skrzydła, teraz już z wyraźnym protestem, odmówiły współpracy. Wilgoć zrobiła swoje. W normalnych warunkach powinna poprosić kogoś o pomoc i wyczyścić wszystkie mechanizmy. Nie miała jednak teraz takiej możliwości. Oddałaby wszystko, by mieć prawdziwe skrzydła, takie jakie miały Anioły z legend. Czuła zmęczenie mięśni, które i tak dzisiejszego dnia pracowały ponad wszelką miarę, jednak znów zmusiła je do pracy siłą woli. Wskoczyła na kolejny murek stale machając skrzydłami. Musiała wspiąć się wyżej, inaczej mogła je uszkodzić. Były wystarczająco długie, by zahaczyć o cokolwiek na ziemi. Wtedy nie byłaby wstanie wzbić się w powietrze. W biegu obejrzała się za siebie, z przerażenie dostrzegając w oddali małe punkciki, które na pewno nie były elementami tego otoczenia. Przyspieszyła, z trudem łapiąc oddech. Była potwornie zmęczona, a skrzydła nadal nie chciały zaskoczyć. Przed sobą widziała kolejne gruzowiska, a za nimi, o ile dobrze pamiętała, była spora przepaść. Jej jedyna szansa na ucieczkę. Jeśli skoczy, może się uda w końcu wzbić w górę, jeśli nie… miała nadzieję, że przepaść jest wystarczająco duża. Ostatni raz obejrzała się za siebie, małe punkciki szybko nabierały wielkości. Miała zaledwie kilka minut, może ciut więcej, by stąd odlecieć. Stanęła nad urwiskiem próbując uspokoić i oddech  i serce.
- Atori!
Anielica odwróciła się gwałtownie, zupełnie zaskoczona. Widok kapłana, jej mentora, sprawił, że znieruchomiała, niezdolna zupełnie do jakiegokolwiek ruchu. Nie była na to przygotowana.
- Atori! Poddaj się, chodź z nami. Błagam cię, nie utrudniaj nam zadania!
Atori pamiętała ten głos, tak bliski sercu. Gerido był jej opiekunem od samego początku, to on wprowadzał ją w świątynne życie, pomagał przejść ciężkie chwile. Był przy niej podczas Przeistoczenia. Nie mogła uwierzyć, że teraz prosi ją, by oddała się dobrowolnie na śmierć w mękach. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Był ostatnią osobą, którą spodziewałaby się tu zastać. Patrzyła na niego, nie mogąc się nawet poruszyć. Niska, wychudzona postać stała niemal naprzeciwko niej, po drugiej stronie betonowego urwiska. Widziała zmarszczone czoło, zawsze je marszczył, gdy się czymś martwił. Nadawało to dość ponury wyraz chudej twarzy, a przecież Gerido był ucieleśnieniem spokoju i łagodności. Kątem oka dostrzegła zbliżających się szybko pozostałych kapłanów. Nie zareagowała, wciąż wpatrzona w mentora.
- Dlaczego?! - usłyszała własny krzyk. Przeraził ją. Czuła się jak w koszmarze, z którego nie mogła się obudzić. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, a ona po prostu stała nad przepaścią dawnego miasta. Widziała biegnących kapłanów, widziała Gerido wskazującego na nią, zdradzającego ją. Było to dla niej za wiele. Zrobiła krok do przodu, potem drugi, zupełnie tego nieświadoma. Nagle poczuła się zupełnie lekka, znów czując pęd powietrza na twarzy. Naprężyła mięśnie chcąc rozprostować skrzydła, jednak te nie zareagowały. Nie czuła strachu, zastanawiała się tylko jak głęboka jest przepaść. Starała się to obliczyć, lecz obliczenia szybko pochłonęła miękka ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz