Pierwszy dzień był dość
męczący, ale miała go już za sobą. Dzisiaj miała poznać wyniki niektórych badań
i wstępną diagnozę. Nie sądziła, że będzie się tak denerwować. Już wczoraj nie
mogła zasnąć, musiała poprosić o coś na sen. Niechciane myśli kotłowały się w
głowie, nie dając ani chwili wytchnienia. Wiedziała, że rozmyślania typu co by
było gdyby, nie mają najmniejszego sensu, jednak w żaden sposób nie mogła ich
powstrzymać. Wiedzieć coś, a móc to dwie różne sprawy. Spodziewała się co
usłyszy, jednak pragnęła całym sercem tego nie słyszeć, traktować to jak senny
koszmar, z którego w każdej chwili można się obudzić. Koszmar jednak nie
ustąpi, tego była boleśnie pewna.
— Dzień dobry, pani
Brok.
Mimo, że czekała na
wizytę, nie była do końca na nią przygotowana, przynajmniej nie psychicznie.
Uśmiechnęła się nieco wymuszenie, starając się nie dać po sobie poznać, jak
bardzo to wszystko przeżywa. Nie potrzebowała fałszywego współczucia.
— Nie dla każdego dobry
— odpowiedziała zbyt chłodno, niemal opryskliwie.
— No cóż, ma pani
rację. Wyniki badań potwierdziły wstępną diagnozę, choć nadal musimy poczekać
jeszcze kilka dni na wyniki pozostałych badań. — Lekarz spojrzał na pacjentkę,
jakby sprawdzając jak przyjmuje te wiadomości. Twarz kobiety nie zmieniła się,
nadal panował na niej chłodny spokój. Zdawał sobie sprawę, że każdy tego typu
wiadomości przyswaja w swoim czasie i nie należy nikogo w tej kwestii poganiać.
— Pani Brok, na
szczęście nie ma nacieków. Jest to dobra wiadomość.
— A ta zła? — Aletha
zadała to pytanie może zbyt szybko, jednak chciała usłyszeć nawet tę czarną
prawdę, a po tonie i spojrzeniu lekarza wnioskowała, że jednak jest ta zła
wiadomość.
— Zła jest taka, że nie
mamy możliwości leczenia radykalnego.
— Ma pan na myśli
operację?
— Tak. Mimo, że nie ma
nacieków, a węzły chłonne nie są powiększone… są przerzuty do oskrzeli, w obu
płucach. — Dokończył po chwili wahania. Mimo, że nie raz przekazywał takie
rzeczy ludziom, to jednak były to osoby, które przeżyły już większość swojego
życia. Kobieta siedząca przed nim powinna mieć jeszcze do przeżycia pół wieku,
albo i dłużej. Wiedział jednak, że tego czasu nie dostanie. — Musimy ograniczyć
się do chemioterapii i ewentualnie radioterapii.
— Rozumiem. Czy zmiany
się cofną? – musiała odkaszlnąć, gdy chrypka nie pozwoliła jej dalej mówić.
Pytała tylko dla pewności, chciała usłyszeć wprost, że nie ma dla niej już
żadnej nadziei, a nie wnioskować tak na podstawie współczującego tonu i
spojrzenia, które jak ognia unikało jej oczu.
— Tego nie możemy pani
zagwarantować. Wie o tym pani dobrze. To nie jest koniec. Nowotwór jest
zaawansowany, jednak poprzednim razem bardzo dobrze zareagowała pani na
leczenie. Rozmiary nie są duże, jest więc szansa, że jeśli dobrze zareaguje pani
na leczenie, to zmiany mogą się cofnąć. Niepokojąca jest jednak obecność przerzutów,
na tym etapie choroby nie rokuje to dobrze.
— Rozumiem. — Stwierdziła
krótko, nie było sensu wdawać się w dyskusje. I tak nie powiedzą jej wprost, że
umrze i to pewnie niebawem.
— Po otrzymaniu
wszystkich wyników zaczniemy leczenie. Ustalimy program chemioterapii, a
później radioterapię.
— Rozumiem. Dobrze.
Skinęli tylko głowami,
po czym przeszli do następnej pacjentki, która była nienaturalnie blada po
wysłuchaniu ich rozmowy. Aletha wiedziała, że ona także czeka na diagnozę.
Niemal trzy godziny biła
się z własnymi myślami, niezdolna do podjęcia decyzji. W końcu się zdecydowała
i teraz stała przed drzwiami gabinetu lekarskiego, czekając na lekarza
prowadzącego jej przypadek. Była spokojna, opanowana, przynajmniej miała
nadzieję, że z zewnątrz tak to wygląda. Odruchowo przeczesała palcami krótkie włosy,
odetchnęła głębiej, chcąc pozbyć się wraz z wydychanym powietrzem niepokoju, który
zagnieździł się gdzieś w środku niej i ciążył nieprzyjemnie.
— Słucham.
Odwróciła się słysząc
lekarza. Od razu zobaczyła minę w stylu: nie mam czasu, proszę dać mi spokój.
Mimo to, wiedziała po co przyszła. Nie należała do osób, które łatwo zbyć.
— Chciałam prosić o
wypis. Dzisiaj.
— Nie może pani.
Przecież nie ma jeszcze wszystkich wyników…
— No właśnie. Poczekać
na nie mogę i w domu. — Przerwała szybko zupełnie niepotrzebny wywód lekarza. —
Jeśli nie ma pan czasu dzisiaj zrobić wypisu, odbiorę go przy następnej okazji.
O wynikach proszę poinformować mnie telefonicznie. — Mówiła spokojnie, jednak
całą sobą czuła, że nie wytrzyma w szpitalu ani chwili dłużej. Przerażało ją to
miejsce. Nie chciała stale myśleć o tym, że umrze, a tutaj nie potrafiła
przestać. Widok chorych ludzi, wymowne odgłosy dobiegające z niektórych sal,
gdzie zapewne podawano chemię, sprawiał, że pragnęła stąd jak najszybciej
uciec. Postanowiła nie wracać do szpitala. Tym razem czuła, że nie znajdzie na
to wystarczająco dużo sił, by przejść przez to wszystko jeszcze raz.
— Proszę mnie wysłuchać.
Pani stan jest poważny, a opuszczając w tym…
— A ja proszę o wypis,
na własne żądanie, jeśli nie można inaczej. — Ponownie przerwała lekarzowi,
zdecydowanie bardziej stanowczo.
— Musi pani przecież
podjąć leczenie…
— Nie rozmawialiśmy o
leczeniu, lecz o czekaniu na wyniki badań. — Po raz kolejny nie dała skończyć
lekarzowi. Powoli miała dość tej rozmowy. Nie lubiła, gdy rozmówca nie słuchał
co do niego mówiła, a tak właśnie było w tym wypadku. — Otrzymam dzisiaj wypis?
— chłód w jej głosie mógł zamrozić nawet ocean. Była zbyt opryskliwa i nieprzyjemna,
zdawała sobie z tego sprawę, ale nie potrafiła zmienić zachowania.
— Tak. Będzie za
godzinę.
— Dziękuję. Przyjdę
zatem za godzinę. — Nie miała nic więcej do dodania. Odwróciła się i poszła na
salę, musiała się spakować przed wyjściem. Z trudem panowała nad sobą, starała się
zachować spokój, mimo że rzeczy jak na złość wypadały z drżących dłoni. Miała ochotę
rzucić tym wszystkim w ścianę, wykrzyczeć cały gniew i frustrację. Nie zrobiła jednak
tego.
Myśli kotłowały się w
jej głowie niczym burza z piorunami. Z wysiłkiem powstrzymywała łzy, które uparcie
cisnęły się do oczu. Wysiadła kilka ulic wcześniej, by się uspokoić, nie mogła
wrócić w takim stanie do domu. Nie chciała wzbudzać niczyich podejrzeń
zwłaszcza, że sąsiadki z parteru kochały plotkować. Wciąż pogrążona w czarnych
myślach wyciągnęła klucze.
— No nareszcie! Gdzieś
ty była?!
Aletha omal ze schodów
nie spadła słysząc wściekły głos siostry. Była ostatnią osobą, którą
spodziewała się tutaj ujrzeć.
— Rita? Co ty tu
robisz?
— Czekam na ciebie
ponad dwie godziny! Sąsiedzi nie mają pojęcia gdzie wyjechałaś. Dzwoniłam do
pracy, ale twierdzą, że się zwolniłaś.
— Gdzie dzwoniłaś? — Aletha
była zbyt zaskoczona, by zrozumieć cokolwiek z krzyków siostry. — Miałaś być na
drugim końcu świata… coś się stało? — spytała widząc nagłą zmianę na twarzy
Rity. — Kochanie? — pospiesznie otworzyła drzwi do mieszkania zamiast czekać,
aż dziewczyna całkiem się rozklei i zacznie głośno chlipać na klatce schodowej.
Wepchnęła ją do środka, walizkę odstawiła w kąt. Martwiła się siostrą, niemal
od zawsze. Teraz przynajmniej zajmie myśli innymi problemami niż jej własne.
— Siadaj i mów co się
stało.
To co nastąpiło później
można nazwać potopem i armageddonem w jednym. Łzy lały się nieprzerwanie, nawet
poduszka nie wytrzymała ciężaru wynurzeń Rity i wkrótce zwróciła własne wnętrze
na podłogę. Dziewczyna zamiast bawić się w najlepsze z narzeczonym zastała go w
dość intymnej sytuacji z hotelową pokojówką. Gdyby nie to, że zapomniała wziąć
dokumentów, które zostawiła poprzedniego wieczoru w kurtce chłopaka, nie
musiałaby wracać i nie zobaczyłaby tego, co zobaczyła.
Aletha jeszcze długo
siedziała przy siostrze, która lekko pochrapując spała na sofie. Współczuła
Ricie. Zawsze chciała dla niej jak najlepiej, pragnęła uchronić ją przed takimi
sytuacjami jak ta, jednak siostra była niespokojnym duchem. Nigdy nie zagościła
w jednym miejscu dłużej niż kilka miesięcy. Z domu wyjechała będąc nastolatką.
Aletha znalazła ją kilka miesięcy później w kościele, gdzie rozdawała dary
ubogim, co raczej do niej nie pasowało. Jak się dowiedziała okrężną drogą miała
problemy z prawem i pracowała społecznie, ale taka właśnie była Rita. Mała
siostrzyczka, która zawsze przyjeżdżała się do niej wyżalić. Cieszyła się tą
niespodzianką, jaką była jej wizyta. Nie spodziewała się tego, ale musiała
przyznać, że przyjechała w odpowiednim momencie. Teraz choćby i chciała, nie
będzie miała ani czasu ani możliwości myśleć o własnych zmartwieniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz