sobota, 29 listopada 2014

Dawno temu...

O matko, jak dawno tu pisałam cokolwiek. Naprawdę, mam coraz mnie zapału do pisania tutaj, ale bynajmniej nie zamierzam kończyć z blogiem. Po prostu, bo ja wiem, przyjdzie pewnie kiedyś lepszy czas na pisanie. Ten rok był do dupy, chociaż może za wczas jeszcze na podsumowania.  Ten rok, jak i poprzedni, był chyba pod tutułem: zebrać się do kupy i przeczekać co złe. Nie mogę powiedzieć, by szło mi to jakoś dobrze, raczej dość opornie. Ale... metoda małych kroczków chyba się sprawdza, chyba. Wiem, że potrafię się spiąć w sobie, gdy jest taka potrzeba, np. jak trzeba było się dostać na specjalizacje, to się dostałam (ale wciąż nie wierzę, dobrze że umowa jest jako dowód). Nie o to jednak chodzi, by mieć co jakiś czas zryw do działania, ale by działać codziennie... a ja z tym mam największy problem. Zbyt wiele czasu tracę na pierdoły, co gorsza, mam tego świadomość i to mnie tym bardziej dobija. Nic na siłę jednak, wiem po sobie, że im bardziej się zmuszam, tym gorzej mi wychodzi. Na wszystko przyjdzie czas, tyle czasu czekałam... się doczekam :).
Z najwiekszych problemów zostały jeszcze finansowe, ale nadal się wzbraniam przed szukaniem drugiego etapu, wtedy w ogóle nie byłoby mnie w domu, a nadal mam nadzieję (małą bo małą, ale jednak) na powiększenie rodziny. Nie ma co narzekać, będzie co ma być i tyle.
Z dobrych rzeczy to w końcu mamy nowy net (zobaczymy czy się lepiej sprawdzi) i mam wyczyszczony i sformatowany lapek (hip hip hurra!) w końcu. Będzie można nareszcie coś działać, bez obaw, że zaraz wszystko szlag trafi. No, i już mi nieco lżej na duszy. Powoli powoli, ale do celu :).
Będzie dobrze, musi być.