Atori czekała. Od ostatnich rozkazów minęło już kilka dni, a jak dotąd
nie miała żadnych wieści od Atariela. Dowódca grupy nigdy nie opóźniał się z
raportami zwłaszcza, że była to najważniejsza z misji. Nareszcie byli blisko
odkrycia drogi do Nieba i niemal kilka kroków dzieliło ich od Boga. Jeśli misja
powiodłaby się, wszystkie ich problemy przestałyby istnieć, a będąc Sługami
Boga wprowadziliby do Nieba każdego mieszkańca tego zapomnianego przez
wszystkich miasta. Barates było ostatnim miastem jakie zostało po wielkiej
wojnie światów, a raczej jakie zdołało przetrwać to, co działo się później.
Dzięki ochronnemu polu, którym otoczono całe miasto, mieszkańcy mogli żyć w
jako takim spokoju. Było to trafione rozwiązanie, przynajmniej w tamtych
czasach. Podczas wojny mówiono, że to koniec świata, że Anioły stąpią z nieba i
wezmą wszystkich do Nieba. Anioły pozostały tam, gdzie były, a koniec świata
rzeczywiście nastąpił. Nic już nie było takie jak dawniej. Z żyjących zostały
garstki, każdy dbał tylko o siebie. Jedynie większe, bogatsze miasta zdołały osłonić
się barierą energetyczną, by z czasem, jak wszystko wróci do normy, porzucić je
i wrócić do życia. Nic jednak nie dzieje się samo z siebie. Nie było możliwości
sprawdzenia, czy poza osłoną jest możliwe życie, poza tym prognozy naukowców
były raczej długoterminowe. Po wiekach, jakie upłynęły od tamtego czasu
niewiele się zmieniło, prócz tego, że umocniła się wiara w Boga i zaczęto
tworzyć anioły na wzór tych z legend. Stali się jedyną nadzieją na przeżycie
zwłaszcza, że bez możliwości zasilenia osłony, ta z każdym rokiem kurczyła się
zagarniając dla siebie coraz większe części miasta, dzielnica za dzielnicą.
Oczywiście nie działo się to tak szybko. Atori czytała jedynie o tym w
świątynnych bibliotekach. Od czasów wielkiej wojny minęło grubo ponad tysiąc
lat. W normalnych warunkach życie podniosłoby się po klęsce i szło do przodu,
jednak nie żyli w normalnych warunkach, lecz w śmiertelnej pułapce, która
prędzej czy później zabierze te ostatnie skrawki wielkiego niegdyś miasta.
Atori wątpiła, by nastąpiło to prędzej, los aż tak miłosierny nie był. Właśnie
dlatego od wieków tworzono anioły, by mogły ich wyprowadzić z tego miejsca
wprost do Nieba.
Dziś pogoda nie nastrajała optymistycznie, padało niemal nieustannie, a
zimny wiatr przeganiał ciepłe myśli. Przez ostatnie lata często się zdarzało,
że program sterujący pogodą nawalał i zawieszał się na jednej tylko opcji.
Zazwyczaj była to właśnie plucha albo porządna ulewa. Słońce rzadko się
pojawiało. Wszyscy mieli paskudne humory i byli znużeni wyprawą.
Atori schowała się głębiej w tunel, z którego obserwowała okolicę. Nie
chciała by skrzydła całkiem zamokły, nawet jeśli miały być odporne na deszcz,
wolała nie ryzykować. Zdarzało się, że pod wpływem wilgoci, zawodziły
mechanizmy, zazwyczaj w najmniej dogodnym momencie, trzeba było wtedy poświęcić
długie godziny na sprawdzaniu wszystkiego. Niestety, mimo podobieństwa do
Aniołów z legend, nie byli doskonali. Zostali stworzeni przez Kapłanów podczas
procesu Przeistoczenia.
Atori często zastanawiała się, po co Kapłani ich stworzyli. Skoro mieli
stać się Sługami Pana, to nie powinien ich sam wezwać? Dlaczego pogoń za Niebem
była tak bardzo istotna? Dlaczego życie samo w sobie nie wystarczało? No i
czemu Bóg nie dawał znaku swego istnienia? Zbyt dużo tych dlaczego, może z tego
właśnie powodu nigdy nie przyznała się do takich myśli. Łatwo było je uznać za
herezję, w dodatku była jedną z Przeistoczonych, a ci nie mieli prawa do takich
myśli. Powinna jak inni, ślepo wierzyć i wypełniać swoje powołanie. Starała się
jak mogła, ale czasami z trudem panowała nad galopującymi do nikąd myślami.
Oderwała się od rozmyślań, widząc na niebie zbliżającą się szybko
postać.
- Atariel! - uśmiechnęła się z ulgą. Mimo, że się nie przyznawała do
tego, martwiła się. Od samego początku tej wyprawy czuła niepokój, jednak
usuwała go na bok, tak jak była tego uczona.
- Cicho. - Stłumione warknięcie zgasiło zapał Atori. Coś było nie tak.
Nigdy nie widziała, by Atariel był w takim stanie. Ledwo tłumił emocje, gniew,
rozczarowanie, zawód. Pierwszy raz widziała na jego twarzy coś innego niż tylko
chłodne opanowanie.
- Co się stało?
- Zawołaj Atako. Szybko. Nie mamy czasu. Niedługo tu będą.
Atori szybko wyjęła komunikator, jednak nim zdołała go włączyć, Atariel
powstrzymał ją.
- Wyrzuć to! Nadajnik też! - spojrzał za siebie, uważnie obserwując
dachy i wieże. - Leć po Atako. Jego nadajnik i komunikator też wyrzuć. To
ważne!
Na usta cisnęły się tysiące pytań, jednak przemilczała je, nauczona
wykonywać bez dyskusji rozkazy pierwszego anioła. Mimo deszczu wzbiła się w
powietrze. Nie obejrzała się, choć bardzo ją kusiło, by zawrócić i zażądać
wyjaśnień. Tego jednak nie mogła uczynić. Nabierała prędkości wkładając w ruch
skrzydeł coraz więcej siły. Atako nie był daleko, miał bazę zaledwie kilka wież
dalej, lecz w tej chwili wydawało się, że było zupełnie inaczej. Spojrzała w
dół, na pogrążone w deszczowej mgle miasto. Było wyjątkowo ciche, a przecież
burza nie była tak gwałtowna, poza tym nie znajdowali się aż tak wysoko, by nie
była w stanie rozpoznać ludzi. Mimo, że z dołu byli niewidoczni, oni dzięki
wyostrzonym zmysłom widzieli wszystko. Poza tym zwykle deszcz nie zatrzymywał
mieszkańców w domach, a wątpiła by jej wzrok nagle zawiódł. Przyspieszyła lot
porzucając zbędne myśli. Niemal w tej samej chwili gwałtownie zahamowała, z
trudem utrzymując się w górze. Siła podmuchu omal nie rzuciła ją na ścianę
rozpadającej się wieży, a raczej wieżowca, który zapewne kiedyś był
zamieszkany. Nie to jednak ją zatrzymało. Wieża, gdzie miał czekać Atako, była
mocno oświetlona. Miał czekać w ukryciu, w ciszy. Zrobiła ostry zwrot, by
osiąść na najbliższym dachu, skąd mogła mieć dobry widok na wieżę, nie będąc
przy tym widzianą. Wyostrzyła zmysły kierując je ku wieży. Niemal krzyknęła,
gdy dotarło do niej to co widzi i słyszy. Prawie czuła ból, który przeżywał
anioł, i przerażenie jakie nim targało. Został pozbawiony skrzydeł, zostały dosłownie
wyrwane z ciała, wraz ze wszystkimi mechanizmami. Obdarty z własnych znaków, z
tożsamości, bezbronny wisiał w powietrzu podtrzymywany przez maszyny. Widziała
twarz Atako, każdą kroplę krwi jaka po niej spływała. Widziała ziejące dziury
po wyrwaniu znaków tożsamości, jakie każdy anioł otrzymywał w procesie
Przeistoczenia. Broczyły teraz mocno krwią. Nie można było ich ot tak sobie
wyjąć i odłożyć. Stanowiły integralną
część danej osoby. Wyrwać je to jak pozbawić anioła duszy. Było to największe
okrucieństwo jakie widziała. Skrzydła także zostały wyrwane, nie odpięte, lecz
z siłą wyrwane wraz z przewodami scalającymi je z układem nerwowym. Nie była
nawet w stanie wyobrazić sobie bólu jaki Atako musiał przeżywać. Nie mogła
patrzeć na tą zbrodnię bezczynnie. Krzyknęła, wkładając w ten krzyk całą
rozpacz i przerażenie.
Był z nimi kapłan, który podtrzymywał go przy życiu, jednocześnie
przesłuchując. Nie wierzyła własnym oczom. Kapłan nie mógł krzywdzić innych,
zwłaszcza aniołów, a jednak robił to z ogromnym okrucieństwem. Odwrócił się
słysząc krzyk, ale nie mógł dostrzec skąd dochodzi. Po chwili wydał jakieś
rozkazy, których nie mogła zrozumieć. Wiedziała, że Atako już nie zdoła pomóc,
mimo to walczyła z chęcią ruszenia mu na pomoc. Mogła jednak ostrzec Atariela i
innych. Zerwała się do lotu. W tym samym momencie usłyszała ciche pikanie.
Nadajnik! Była to jedyna myśl, która pojawiła się równie nagle, jak blask
świateł skierowanych na nią. Usunęła komunikator i nadajnik wcześniej, więc
musiał być drugi, o którym nic nie wiedziała. Nikt z Przeistoczonych tego nie
wiedział! Musiała ich ostrzec.
- Atariel! - krzyknęła przyspieszając lot. Musiała jak najszybciej do
niego dotrzeć. Co z innymi? Czy jeszcze żyli? Przecież tylko ich trójka została
dłużej w tej części miasta, pozostali powrócili do świątyni zdać raport. Bała
się myśleć, co to mogło oznaczać. Równie dobrze mogli być bezpieczni, a może o
niczym nie wiedzą. Tego nie wiedziała, nic już nie wiedziała. Bała się nawet
myśleć co to wszystko oznacza, dlaczego kapłani, przez których zostali
stworzeni teraz chcą ich zniszczyć?
- Atariel... - szeptem wypowiedziała imię pierwszego w hierarchii
anioła. On na pewno będzie wiedział co robić, będzie wiedział co się dzieje.
Zobaczyła go zanim zdążyła
wylądować. Nie był sam. Czarny miecz, który tak wiele razy podziwiała, pewnie
leżał w dłoni Atariela, szykując się do bitwy, której nie mógł wygrać. Wiedziała,
że nie zamierza uciekać, nigdy nie uciekał, walczył do końca.
- Atariel! - krzyknęła wyciągając własny miecz, ukryty do tej pory na
plecach, między skrzydłami. Gwałtownie zniżyła lot, pikując w dół. Chciała siłą
rozpędu wpaść pomiędzy kapłanów i ich ludzi, może to dałoby im szansę wygrać i…
nie wiedziała co miałoby być dalej, ale to nie miało znaczenia w tym momencie. Jedyne
co się liczyło, to uratować dowódcę. Widziała jak Atariel się odwraca, usłyszał
jej krzyk. Od razu zrozumiał co chciała zrobić. Zobaczyła tylko jak jego usta
układają się w jedno słowo - uciekaj! Nigdy nie spodziewałaby się usłyszeć
czegoś takiego od dowódcy, nie od niego. Odruchowo posłuchała wzbijając się w
górę. Jedno niewypowiedziane słowo uratowało ją, o włos minęła się z siecią
chwytną. To nie było przypadkowe zajście, lecz zaplanowane i dobrze
przygotowane polowanie.
Uciekała chyba pierwszy raz w życiu, ale nie myślała o tym. Jedyne co
się liczyło to wzbić się jak najwyżej, by nie słyszeć krzyków Atariela. Słyszała
jednak wszystko, okrzyk bojowy, a potem stłumiony jęk, gdy walka skończyła się
zanim jeszcze się zaczęła. Starała się jak mogła nie słyszeć, ale nawet głośny
skowyt wiatru nie był w stanie zagłuszyć wrzasków anioła, gdy obdzierano go z
własnej tożsamości i wyrywano skrzydła.
Leciała tak szybko, jak tylko mogła, wkładając w każde uderzenie
skrzydeł tyle siły ile była w stanie z siebie jeszcze dać. Pierwszy raz w życiu
spanikowała, dała się ponieść emocjom, których nie miała prawa odczuwać. Powinna być opanowana, pomóc im. Przecież
gdyby razem zaatakowali, mieliby jakieś szanse, gdyby… Przerażone myśli tłukły
się po głowie, pragnąc uciec jak najdalej stąd, hamowane jedynie urywanym
szlochem.
Dopiero, gdy wszystko ucichło prócz szumu wiatru, zwolniła. Wyżej nie
mogła już lecieć, nie miała sił. Ledwie mogła zaczerpnąć powietrza, które na
tej wysokości było bardzo rozrzedzone. Wciąż przed oczami miała widok
maltretowanego Atako i spojrzenie Atariela pełne rezygnacji. Zrozumiała, że sam
musiał przeżyć to co ona, wiedział co go czeka. Krzyczała głośno chcąc
przekrzyczeć hulający wiatr, a łzy mieszały się z kroplami deszczu. Niebo
płakało wraz z nią.
Atori nie sądziła, że będzie skłonna do przeżywania tak intensywnych
uczuć. W procesie przygotowawczym uczyli się jak panować nad emocjami, by nie
przesłaniały logicznego myślenia. Sam rytuał Przeistoczenia również wzmagał tę
cechę, pozbawiał ich możliwości odczuwania emocji. Jednak teraz ból rozdzierał
serce, czy chciała tego, czy też nie. Potrząsnęła głową, jakby chciała w ten
sposób pozbyć się tego balastu. Powoli się uspokajała, a zimny deszcz chłodził
rozpaloną emocjami duszę. Z każdą mijającą minutą opanowanie brało górę i
zaczynała myśleć. Atariel. Wiedział co go czeka, ale skąd? Nie widział przecież
Atako, myślał że jest bezpieczny. Więc kogo widział Atariel? Ta myśl zmroziła
ją do kości. Zrobiła zwrot i gwałtownie opadła w dół składając jednocześnie
skrzydła.
Musiała dowiedzieć się co z
pozostałymi aniołami, co tak naprawdę się wydarzyło. Dlaczego kapłani obrócili
się przeciwko nim. Nigdy nie kwestionowała rozkazów, ani tak naprawdę nie
zastanawiała się nad nimi. Byli od tego, by je wykonywać. Może powinna była to
zrobić, może gdyby… gdybanie nie miało sensu i nie leżało w jej naturze. Zawsze
starała posługiwać się logiką, odsuwając na bok wszelkie uczucia. Tego ich
uczono. Kapłani zawsze powtarzali, że mając tylko czysty umysł, nie zmącony
emocjami, będą w stanie zbliżyć się do Boga. Od dziecka pragnęła zostać aniołem
i wypełniać boską wolę. A raczej wolę kapłanów… kapłanów, którzy teraz bez
skrupułów ich zabijali. Nie mogła tego pojąć. Mieszkała w świątyni odkąd
ukończyła pięć lat, innego dzieciństwa nie pamiętała. Rodzice oddali ją, by
mogła mieć szansę dostąpienia zaszczytu Przeistoczenia, a tym samym przynieść
chwałę rodzinie. Niewiele osób było w stanie przetrwać szkolenie, jeszcze mniej
osób docierało do samego procesu przygotowawczego. Przeistoczenie zwykle
odbywało się podczas okresu dojrzewania, nigdy później i niezwykle rzadko
wcześniej. Jedynie kilka osób z całej grupy kilkudziesięciu kandydatów
przeżywało proces Przeistoczenia. Atori nie pamiętała z niego wiele, wiedziała
że odbywało się etapami, ale miała jedynie mgliste wspomnienia, których wolała
nie przywoływać.
Odruchowo wybrała kierunek i
dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że leci wprost do domu, do
świątyni. Wyhamowała lot gwałtownie. Z trudem utrzymała się w powietrzu,
walcząc z napierającym wiatrem i masą powietrza. Taki manewr był zwykle niedozwolony, zbyt
niebezpieczny, zwłaszcza na dużych wysokościach, gdzie porywy wiatru były
nieprzewidywalne. Mechanizmy skrzydeł nie wytrzymywały takiego naporu powietrza
i blokowały się. Oznaczało to koniec lotu i dość bolesny, o ile nie śmiertelny
upadek. Atori w tym momencie było wszystko jedno, znany dotąd świat legł w
gruzach, a ona nic nie wiedziała, była sama.
Od zawsze kapłani wskazywali
aniołom cel, logicznym teraz było, by wróciła do świątyni po pomoc, jednak
zdawała sobie sprawę, że nie byłby to teraz najlepszy pomysł. Mogła poszukać
pomocy w mieście… tylko tak naprawdę nikogo nie znała prócz kapłanów i
Przeistoczonych. Nie mogła opuszczać świątyni nawet jako dziecko, a tym
bardziej jako kandydatka czy jako anioł. Nauczano ich jak odnaleźć Boga i
Niebo, lepszy świat od tego, w którym żyli. Zastanawiała się, komu mogła
zaufać, kto udzieliłby jakiejkolwiek informacji. Nie było nikogo takiego, a w
świątyni nie mogła liczyć teraz na pomoc. Nie znała żadnej osoby z poza świątyni.
Chociaż, był ktoś taki. Pustelnik mieszkający w ruinach na skraju miasta.
Odkąd pamiętała mieszkał w
niewielkiej samotni, niemal na granicy, tuż przy osłonie. Nie wiedziała nawet,
czy ktokolwiek wiedział o jego istnieniu. Sama znalazła go przez przypadek
jeszcze jako dziecko, gdy zwiedzała tamte okolice wymykając się po cichu ze
świątyni. Miejsce nazwała Samotnią. Nazwa pasowała idealnie. Stare ruiny dawnych
stuleci pokrywał grubą warstwą jasnozielonego koloru mech, a drzewa i gęste
krzewy skrywały skutecznie to miejsce przed niepowołanymi oczyma. Lubiła
uciekać w to miejsce, gdy była smutna bądź roztargniona, lub gdy po prostu
niespokojne myśli nie dawały spokoju. Nie znała innego miejsca, które
zachowałoby taki spokój i tak żywe kolory. Było to też jedyne miejsce, w którym
tak naprawdę mogła poczuć, że żyje. Po Przeistoczeniu była tu zaledwie kilka
razy, oczywiście potajemnie. Obowiązki, ciągłe szkolenia, modlitwy i
nieustające poszukiwania Boga nie pozwalały na samotne chwile zapomnienia. Poza
tym zawsze byli pod kontrolą i obserwacją kapłanów.
Odkąd pamiętała Pustelnik
zawsze tam był. Samotny, starszy człowiek siedzący na omszałym głazie. Wspomnienie
o tym jak go poznała uleciało gdzieś w niepamięć, jednak jego obecność zawsze
podnosiła ją na duchu. Nie rozmawiali nigdy wiele, ale w kilku słowach potrafił
naprowadzić myśli na odpowiednie tory, przywracając wiarę w siebie i to co
robi. Nigdy nie poznała jego imienia, sam o tym nie wspominał, a ona nie pytała.
Miała nadzieję, że go zastanie, choć nie sądziła, by wiedział co się stało. Potrzebowała
jednak pocieszenia i ukojenia. Przyspieszyła lot, błagając wiatr aby rozwiał
smutne myśli, pozostawiając jasny umysł. Potrzebowała tego, by wszystko
przemyśleć, przeanalizować. Wciąż nie docierał do niej sens ostatnich wydarzeń.
W dole dojrzała zarys ruin.
Zwolniła lot, zniżając się jednocześnie. Nie chciała zbyt gwałtownie opadać,
chciała mieć czas by odnaleźć staruszka zanim wyląduje na ziemi. Wbrew pozorom
wzbicie się w powietrze nie było takie proste i wymagało wiele wysiłku,
znacznie więcej niż pozostawanie w powietrzu. Nie miała zbyt wiele czasu ani
zbyt wiele sił, zdawała sobie z tego sprawę. Kapłani zapewne szybko namierzą
nadajnik, a wtedy niczego się już nie dowie. Starzec jednak siedział tak jak
zwykle, na niskim murku obrośniętym miękkim mchem. Zawsze w tym miejscu go
znajdowała, jakby czekał na nią. Teraz też się tak czuła. Oczekiwana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz