środa, 18 kwietnia 2012

Marzenie Anioła cz. I



Atori czekała. Od ostatnich rozkazów minęło już kilka dni, a jak dotąd nie miała żadnych wieści od Atariela. Dowódca grupy nigdy nie opóźniał się z raportami zwłaszcza, że była to najważniejsza z misji. Nareszcie byli blisko odkrycia drogi do Nieba i niemal kilka kroków dzieliło ich od Boga. Jeśli misja powiodłaby się, wszystkie ich problemy przestałyby istnieć, a będąc Sługami Boga wprowadziliby do Nieba każdego mieszkańca tego zapomnianego przez wszystkich miasta. Barates było ostatnim miastem jakie zostało po wielkiej wojnie światów, a raczej jakie zdołało przetrwać to, co działo się później. Dzięki ochronnemu polu, którym otoczono całe miasto, mieszkańcy mogli żyć w jako takim spokoju. Było to trafione rozwiązanie, przynajmniej w tamtych czasach. Podczas wojny mówiono, że to koniec świata, że Anioły stąpią z nieba i wezmą wszystkich do Nieba. Anioły pozostały tam, gdzie były, a koniec świata rzeczywiście nastąpił. Nic już nie było takie jak dawniej. Z żyjących zostały garstki, każdy dbał tylko o siebie. Jedynie większe, bogatsze miasta zdołały osłonić się barierą energetyczną, by z czasem, jak wszystko wróci do normy, porzucić je i wrócić do życia. Nic jednak nie dzieje się samo z siebie. Nie było możliwości sprawdzenia, czy poza osłoną jest możliwe życie, poza tym prognozy naukowców były raczej długoterminowe. Po wiekach, jakie upłynęły od tamtego czasu niewiele się zmieniło, prócz tego, że umocniła się wiara w Boga i zaczęto tworzyć anioły na wzór tych z legend. Stali się jedyną nadzieją na przeżycie zwłaszcza, że bez możliwości zasilenia osłony, ta z każdym rokiem kurczyła się zagarniając dla siebie coraz większe części miasta, dzielnica za dzielnicą.
Oczywiście nie działo się to tak szybko. Atori czytała jedynie o tym w świątynnych bibliotekach. Od czasów wielkiej wojny minęło grubo ponad tysiąc lat. W normalnych warunkach życie podniosłoby się po klęsce i szło do przodu, jednak nie żyli w normalnych warunkach, lecz w śmiertelnej pułapce, która prędzej czy później zabierze te ostatnie skrawki wielkiego niegdyś miasta. Atori wątpiła, by nastąpiło to prędzej, los aż tak miłosierny nie był. Właśnie dlatego od wieków tworzono anioły, by mogły ich wyprowadzić z tego miejsca wprost do Nieba.
Dziś pogoda nie nastrajała optymistycznie, padało niemal nieustannie, a zimny wiatr przeganiał ciepłe myśli. Przez ostatnie lata często się zdarzało, że program sterujący pogodą nawalał i zawieszał się na jednej tylko opcji. Zazwyczaj była to właśnie plucha albo porządna ulewa. Słońce rzadko się pojawiało. Wszyscy mieli paskudne humory i byli znużeni wyprawą.
Atori schowała się głębiej w tunel, z którego obserwowała okolicę. Nie chciała by skrzydła całkiem zamokły, nawet jeśli miały być odporne na deszcz, wolała nie ryzykować. Zdarzało się, że pod wpływem wilgoci, zawodziły mechanizmy, zazwyczaj w najmniej dogodnym momencie, trzeba było wtedy poświęcić długie godziny na sprawdzaniu wszystkiego. Niestety, mimo podobieństwa do Aniołów z legend, nie byli doskonali. Zostali stworzeni przez Kapłanów podczas procesu Przeistoczenia.
Atori często zastanawiała się, po co Kapłani ich stworzyli. Skoro mieli stać się Sługami Pana, to nie powinien ich sam wezwać? Dlaczego pogoń za Niebem była tak bardzo istotna? Dlaczego życie samo w sobie nie wystarczało? No i czemu Bóg nie dawał znaku swego istnienia? Zbyt dużo tych dlaczego, może z tego właśnie powodu nigdy nie przyznała się do takich myśli. Łatwo było je uznać za herezję, w dodatku była jedną z Przeistoczonych, a ci nie mieli prawa do takich myśli. Powinna jak inni, ślepo wierzyć i wypełniać swoje powołanie. Starała się jak mogła, ale czasami z trudem panowała nad galopującymi do nikąd myślami.
Oderwała się od rozmyślań, widząc na niebie zbliżającą się szybko postać.
- Atariel! - uśmiechnęła się z ulgą. Mimo, że się nie przyznawała do tego, martwiła się. Od samego początku tej wyprawy czuła niepokój, jednak usuwała go na bok, tak jak była tego uczona.
- Cicho. - Stłumione warknięcie zgasiło zapał Atori. Coś było nie tak. Nigdy nie widziała, by Atariel był w takim stanie. Ledwo tłumił emocje, gniew, rozczarowanie, zawód. Pierwszy raz widziała na jego twarzy coś innego niż tylko chłodne opanowanie.
- Co się stało?
- Zawołaj Atako. Szybko. Nie mamy czasu. Niedługo tu będą.
Atori szybko wyjęła komunikator, jednak nim zdołała go włączyć, Atariel powstrzymał ją.
- Wyrzuć to! Nadajnik też! - spojrzał za siebie, uważnie obserwując dachy i wieże. - Leć po Atako. Jego nadajnik i komunikator też wyrzuć. To ważne!
Na usta cisnęły się tysiące pytań, jednak przemilczała je, nauczona wykonywać bez dyskusji rozkazy pierwszego anioła. Mimo deszczu wzbiła się w powietrze. Nie obejrzała się, choć bardzo ją kusiło, by zawrócić i zażądać wyjaśnień. Tego jednak nie mogła uczynić. Nabierała prędkości wkładając w ruch skrzydeł coraz więcej siły. Atako nie był daleko, miał bazę zaledwie kilka wież dalej, lecz w tej chwili wydawało się, że było zupełnie inaczej. Spojrzała w dół, na pogrążone w deszczowej mgle miasto. Było wyjątkowo ciche, a przecież burza nie była tak gwałtowna, poza tym nie znajdowali się aż tak wysoko, by nie była w stanie rozpoznać ludzi. Mimo, że z dołu byli niewidoczni, oni dzięki wyostrzonym zmysłom widzieli wszystko. Poza tym zwykle deszcz nie zatrzymywał mieszkańców w domach, a wątpiła by jej wzrok nagle zawiódł. Przyspieszyła lot porzucając zbędne myśli. Niemal w tej samej chwili gwałtownie zahamowała, z trudem utrzymując się w górze. Siła podmuchu omal nie rzuciła ją na ścianę rozpadającej się wieży, a raczej wieżowca, który zapewne kiedyś był zamieszkany. Nie to jednak ją zatrzymało. Wieża, gdzie miał czekać Atako, była mocno oświetlona. Miał czekać w ukryciu, w ciszy. Zrobiła ostry zwrot, by osiąść na najbliższym dachu, skąd mogła mieć dobry widok na wieżę, nie będąc przy tym widzianą. Wyostrzyła zmysły kierując je ku wieży. Niemal krzyknęła, gdy dotarło do niej to co widzi i słyszy. Prawie czuła ból, który przeżywał anioł, i przerażenie jakie nim targało. Został pozbawiony skrzydeł, zostały dosłownie wyrwane z ciała, wraz ze wszystkimi mechanizmami. Obdarty z własnych znaków, z tożsamości, bezbronny wisiał w powietrzu podtrzymywany przez maszyny. Widziała twarz Atako, każdą kroplę krwi jaka po niej spływała. Widziała ziejące dziury po wyrwaniu znaków tożsamości, jakie każdy anioł otrzymywał w procesie Przeistoczenia. Broczyły teraz mocno krwią. Nie można było ich ot tak sobie wyjąć  i odłożyć. Stanowiły integralną część danej osoby. Wyrwać je to jak pozbawić anioła duszy. Było to największe okrucieństwo jakie widziała. Skrzydła także zostały wyrwane, nie odpięte, lecz z siłą wyrwane wraz z przewodami scalającymi je z układem nerwowym. Nie była nawet w stanie wyobrazić sobie bólu jaki Atako musiał przeżywać. Nie mogła patrzeć na tą zbrodnię bezczynnie. Krzyknęła, wkładając w ten krzyk całą rozpacz i przerażenie.
Był z nimi kapłan, który podtrzymywał go przy życiu, jednocześnie przesłuchując. Nie wierzyła własnym oczom. Kapłan nie mógł krzywdzić innych, zwłaszcza aniołów, a jednak robił to z ogromnym okrucieństwem. Odwrócił się słysząc krzyk, ale nie mógł dostrzec skąd dochodzi. Po chwili wydał jakieś rozkazy, których nie mogła zrozumieć. Wiedziała, że Atako już nie zdoła pomóc, mimo to walczyła z chęcią ruszenia mu na pomoc. Mogła jednak ostrzec Atariela i innych. Zerwała się do lotu. W tym samym momencie usłyszała ciche pikanie. Nadajnik! Była to jedyna myśl, która pojawiła się równie nagle, jak blask świateł skierowanych na nią. Usunęła komunikator i nadajnik wcześniej, więc musiał być drugi, o którym nic nie wiedziała. Nikt z Przeistoczonych tego nie wiedział! Musiała ich ostrzec.

- Atariel! - krzyknęła przyspieszając lot. Musiała jak najszybciej do niego dotrzeć. Co z innymi? Czy jeszcze żyli? Przecież tylko ich trójka została dłużej w tej części miasta, pozostali powrócili do świątyni zdać raport. Bała się myśleć, co to mogło oznaczać. Równie dobrze mogli być bezpieczni, a może o niczym nie wiedzą. Tego nie wiedziała, nic już nie wiedziała. Bała się nawet myśleć co to wszystko oznacza, dlaczego kapłani, przez których zostali stworzeni teraz chcą ich zniszczyć?
- Atariel... - szeptem wypowiedziała imię pierwszego w hierarchii anioła. On na pewno będzie wiedział co robić, będzie wiedział co się dzieje.
 Zobaczyła go zanim zdążyła wylądować. Nie był sam. Czarny miecz, który tak wiele razy podziwiała, pewnie leżał w dłoni Atariela, szykując się do bitwy, której nie mógł wygrać. Wiedziała, że nie zamierza uciekać, nigdy nie uciekał, walczył do końca.
- Atariel! - krzyknęła wyciągając własny miecz, ukryty do tej pory na plecach, między skrzydłami. Gwałtownie zniżyła lot, pikując w dół. Chciała siłą rozpędu wpaść pomiędzy kapłanów i ich ludzi, może to dałoby im szansę wygrać i… nie wiedziała co miałoby być dalej, ale to nie miało znaczenia w tym momencie. Jedyne co się liczyło, to uratować dowódcę. Widziała jak Atariel się odwraca, usłyszał jej krzyk. Od razu zrozumiał co chciała zrobić. Zobaczyła tylko jak jego usta układają się w jedno słowo - uciekaj! Nigdy nie spodziewałaby się usłyszeć czegoś takiego od dowódcy, nie od niego. Odruchowo posłuchała wzbijając się w górę. Jedno niewypowiedziane słowo uratowało ją, o włos minęła się z siecią chwytną. To nie było przypadkowe zajście, lecz zaplanowane i dobrze przygotowane polowanie.
Uciekała chyba pierwszy raz w życiu, ale nie myślała o tym. Jedyne co się liczyło to wzbić się jak najwyżej, by nie słyszeć krzyków Atariela. Słyszała jednak wszystko, okrzyk bojowy, a potem stłumiony jęk, gdy walka skończyła się zanim jeszcze się zaczęła. Starała się jak mogła nie słyszeć, ale nawet głośny skowyt wiatru nie był w stanie zagłuszyć wrzasków anioła, gdy obdzierano go z własnej tożsamości i wyrywano skrzydła.
Leciała tak szybko, jak tylko mogła, wkładając w każde uderzenie skrzydeł tyle siły ile była w stanie z siebie jeszcze dać. Pierwszy raz w życiu spanikowała, dała się ponieść emocjom, których nie miała prawa odczuwać.  Powinna być opanowana, pomóc im. Przecież gdyby razem zaatakowali, mieliby jakieś szanse, gdyby… Przerażone myśli tłukły się po głowie, pragnąc uciec jak najdalej stąd, hamowane jedynie urywanym szlochem.
Dopiero, gdy wszystko ucichło prócz szumu wiatru, zwolniła. Wyżej nie mogła już lecieć, nie miała sił. Ledwie mogła zaczerpnąć powietrza, które na tej wysokości było bardzo rozrzedzone. Wciąż przed oczami miała widok maltretowanego Atako i spojrzenie Atariela pełne rezygnacji. Zrozumiała, że sam musiał przeżyć to co ona, wiedział co go czeka. Krzyczała głośno chcąc przekrzyczeć hulający wiatr, a łzy mieszały się z kroplami deszczu. Niebo płakało wraz z nią.
Atori nie sądziła, że będzie skłonna do przeżywania tak intensywnych uczuć. W procesie przygotowawczym uczyli się jak panować nad emocjami, by nie przesłaniały logicznego myślenia. Sam rytuał Przeistoczenia również wzmagał tę cechę, pozbawiał ich możliwości odczuwania emocji. Jednak teraz ból rozdzierał serce, czy chciała tego, czy też nie. Potrząsnęła głową, jakby chciała w ten sposób pozbyć się tego balastu. Powoli się uspokajała, a zimny deszcz chłodził rozpaloną emocjami duszę. Z każdą mijającą minutą opanowanie brało górę i zaczynała myśleć. Atariel. Wiedział co go czeka, ale skąd? Nie widział przecież Atako, myślał że jest bezpieczny. Więc kogo widział Atariel? Ta myśl zmroziła ją do kości. Zrobiła zwrot i gwałtownie opadła w dół składając jednocześnie skrzydła.
Musiała dowiedzieć się co z pozostałymi aniołami, co tak naprawdę się wydarzyło. Dlaczego kapłani obrócili się przeciwko nim. Nigdy nie kwestionowała rozkazów, ani tak naprawdę nie zastanawiała się nad nimi. Byli od tego, by je wykonywać. Może powinna była to zrobić, może gdyby… gdybanie nie miało sensu i nie leżało w jej naturze. Zawsze starała posługiwać się logiką, odsuwając na bok wszelkie uczucia. Tego ich uczono. Kapłani zawsze powtarzali, że mając tylko czysty umysł, nie zmącony emocjami, będą w stanie zbliżyć się do Boga. Od dziecka pragnęła zostać aniołem i wypełniać boską wolę. A raczej wolę kapłanów… kapłanów, którzy teraz bez skrupułów ich zabijali. Nie mogła tego pojąć. Mieszkała w świątyni odkąd ukończyła pięć lat, innego dzieciństwa nie pamiętała. Rodzice oddali ją, by mogła mieć szansę dostąpienia zaszczytu Przeistoczenia, a tym samym przynieść chwałę rodzinie. Niewiele osób było w stanie przetrwać szkolenie, jeszcze mniej osób docierało do samego procesu przygotowawczego. Przeistoczenie zwykle odbywało się podczas okresu dojrzewania, nigdy później i niezwykle rzadko wcześniej. Jedynie kilka osób z całej grupy kilkudziesięciu kandydatów przeżywało proces Przeistoczenia. Atori nie pamiętała z niego wiele, wiedziała że odbywało się etapami, ale miała jedynie mgliste wspomnienia, których wolała nie przywoływać.
Odruchowo wybrała kierunek i dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że leci wprost do domu, do świątyni. Wyhamowała lot gwałtownie. Z trudem utrzymała się w powietrzu, walcząc z napierającym wiatrem i masą powietrza.  Taki manewr był zwykle niedozwolony, zbyt niebezpieczny, zwłaszcza na dużych wysokościach, gdzie porywy wiatru były nieprzewidywalne. Mechanizmy skrzydeł nie wytrzymywały takiego naporu powietrza i blokowały się. Oznaczało to koniec lotu i dość bolesny, o ile nie śmiertelny upadek. Atori w tym momencie było wszystko jedno, znany dotąd świat legł w gruzach, a ona nic nie wiedziała, była sama.
Od zawsze kapłani wskazywali aniołom cel, logicznym teraz było, by wróciła do świątyni po pomoc, jednak zdawała sobie sprawę, że nie byłby to teraz najlepszy pomysł. Mogła poszukać pomocy w mieście… tylko tak naprawdę nikogo nie znała prócz kapłanów i Przeistoczonych. Nie mogła opuszczać świątyni nawet jako dziecko, a tym bardziej jako kandydatka czy jako anioł. Nauczano ich jak odnaleźć Boga i Niebo, lepszy świat od tego, w którym żyli. Zastanawiała się, komu mogła zaufać, kto udzieliłby jakiejkolwiek informacji. Nie było nikogo takiego, a w świątyni nie mogła liczyć teraz na pomoc. Nie znała żadnej osoby z poza świątyni. Chociaż, był ktoś taki. Pustelnik mieszkający w ruinach na skraju miasta.
Odkąd pamiętała mieszkał w niewielkiej samotni, niemal na granicy, tuż przy osłonie. Nie wiedziała nawet, czy ktokolwiek wiedział o jego istnieniu. Sama znalazła go przez przypadek jeszcze jako dziecko, gdy zwiedzała tamte okolice wymykając się po cichu ze świątyni. Miejsce nazwała Samotnią. Nazwa pasowała idealnie. Stare ruiny dawnych stuleci pokrywał grubą warstwą jasnozielonego koloru mech, a drzewa i gęste krzewy skrywały skutecznie to miejsce przed niepowołanymi oczyma. Lubiła uciekać w to miejsce, gdy była smutna bądź roztargniona, lub gdy po prostu niespokojne myśli nie dawały spokoju. Nie znała innego miejsca, które zachowałoby taki spokój i tak żywe kolory. Było to też jedyne miejsce, w którym tak naprawdę mogła poczuć, że żyje. Po Przeistoczeniu była tu zaledwie kilka razy, oczywiście potajemnie. Obowiązki, ciągłe szkolenia, modlitwy i nieustające poszukiwania Boga nie pozwalały na samotne chwile zapomnienia. Poza tym zawsze byli pod kontrolą i obserwacją kapłanów.
Odkąd pamiętała Pustelnik zawsze tam był. Samotny, starszy człowiek siedzący na omszałym głazie. Wspomnienie o tym jak go poznała uleciało gdzieś w niepamięć, jednak jego obecność zawsze podnosiła ją na duchu. Nie rozmawiali nigdy wiele, ale w kilku słowach potrafił naprowadzić myśli na odpowiednie tory, przywracając wiarę w siebie i to co robi. Nigdy nie poznała jego imienia, sam o tym nie wspominał, a ona nie pytała. Miała nadzieję, że go zastanie, choć nie sądziła, by wiedział co się stało. Potrzebowała jednak pocieszenia i ukojenia. Przyspieszyła lot, błagając wiatr aby rozwiał smutne myśli, pozostawiając jasny umysł. Potrzebowała tego, by wszystko przemyśleć, przeanalizować. Wciąż nie docierał do niej sens ostatnich wydarzeń.
W dole dojrzała zarys ruin. Zwolniła lot, zniżając się jednocześnie. Nie chciała zbyt gwałtownie opadać, chciała mieć czas by odnaleźć staruszka zanim wyląduje na ziemi. Wbrew pozorom wzbicie się w powietrze nie było takie proste i wymagało wiele wysiłku, znacznie więcej niż pozostawanie w powietrzu. Nie miała zbyt wiele czasu ani zbyt wiele sił, zdawała sobie z tego sprawę. Kapłani zapewne szybko namierzą nadajnik, a wtedy niczego się już nie dowie. Starzec jednak siedział tak jak zwykle, na niskim murku obrośniętym miękkim mchem. Zawsze w tym miejscu go znajdowała, jakby czekał na nią. Teraz też się tak czuła. Oczekiwana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz