czwartek, 7 czerwca 2012

Ocena bloga Marmurowe serce



Ocena bloga Marmurowe serce


Szablon jest taki… typowo onetowski, nie to, żeby był zły. Po prostu obrazek w nagłówku kojarzy mi się z niektórymi szabloniarniami. Zwykle nie zwracam uwagi na zakładki, jednak tutaj zrobię wyjątek. W zgłoszeniu napisałaś, że czas akcji to lata siedemdziesiąte, natomiast w zakładce postacie chyba tylko jedno zdjęcie pasowałoby mi do tego wyobrażenia. Reszta jest jak najbardziej współczesna przedstawiająca zbuntowaną, mniej lub bardziej, młodzież. Poza tym jedyne co podajesz jako informacje o bohaterach, to daty urodzin, tudzież śmierci i miejsce zamieszkania. Dlatego osobiście nie lubię tego typu zakładek, bo jedynie zakłamują wyobrażenie o czekającej lekturze. No cóż, zobaczę jeszcze jak się to ma do tekstu.
Widzę, że jest siedemnaście rozdziałów, czyli co średnio co czwarty zanalizuję. Myślę, że to wystarczy, by pokazać błędy, o ile takowe będą. W pozostałych rozdziałach wymienię jedynie błędy logiczne, o ile takie się trafią.


Małe objaśnienie: skreślenie – wyraz niepotrzebny, podkreślenie – uwagi podane na końcu akapitu, pogrubienie – powtórzenie, nawiasy – propozycja zmiany.

Prolog

Na skraju rozległego ogrodu mieściła się okazała rezydencja z mnóstwem okien, ścianami gęsto oplecionymi winobluszczem; tylko miejscami widać było materiał, z którego zostały wykonane. Coś jednak w wyglądzie owej budowli mówiło, że zamieszkujący go ludzie nie są zupełnie zwyczajni. Można było tu wyczuć jakąś magię, choć właściwie nie do końca wiadomo było, czym się owa magia przejawiała. Nie było żadnych dziwacznych roślin, po prostu, trochę drzew, bujna roślinność, nienagannie przystrzyżony trawnik i starannie wybrukowana droga dojazdowa, prowadząca od bram do samej rezydencji. Domostwo było naprawdę okazałe, otoczone ogrodem przewyższającym rozmiary nawet największego londyńskiego parku.
Jednak to, co na zewnątrz, i tak nie mogło się równać temu, co znajdowało się w środku. Ravenscry, bo taką nazwę nosiła rezydencja, było miejscem bez wątpienia obdarzonym sporym urokiem i pewnego rodzaju specyficzną atmosferą, charakterystyczną dla starych czarodziejskich dworów. Pełno w nim było marmurów, wymyślnych rzeźbionych poręczy, solidnych mebli z prawdziwego drewna i magicznych obrazów w ciężkich, pozłacanych ramach. Widać było już na pierwszy rzut oka, że właścicielom dobrze powodzi się w życiu.
Jej matka, młoda kobieta o włosach koloru platyny, zmęczona opiera się o stos poduszek. Obok niej stoi wysoki, czarnowłosy mężczyzna, trzymając w ramionach zawiniątko, z którego widać jedynie niesamowicie bladą twarzyczkę dziecka. -> zmieniasz czas narracji.

Nazywał się on się William Selwyn i był czarodziejem. Niedawno został aurorem w Ministerstwie Magii i ten dzień, dzień narodzin jego pierwszego dziecka, był w zasadzie pierwszym dniem, kiedy nie poszedł rano do pracy. W końcu był to dzień bardzo ważny, gdyż już kilka lat małżeństwa jego i Florence minęło, a wraz z nimi bezskutecznie ( bezskuteczne) starania o upragnionego potomka. Teraz jednak na świat przyszło ich długo wyczekiwane maleństwo.
Ojciec nadal był aurorem, chociaż właściwie nie musiał pracować, gdyż jak przystało na starą rodzinę czystej krwi, Selwynowie byli bardzo zamożni. Ale on po prostu lubił swój zawód i był zadowolony, mogąc robić coś pożytecznego. Nie wyobrażał sobie, żeby miał całe życie spędzić w murach Ravenscry. Natomiast matka Rosalindy, Florence, pracowała w domu. Była utalentowaną czarownicą, która uwielbiała eksperymenty, regularnie pisywała też artykuły do takich uznanych w magicznym świecie pism, jak "Transmutacja Współczesna" czy "Horyzonty Zaklęć". Traktowała to jako swoją pasję i nie przejmowała się uwagami męża, jakoby było to zajęcie nie licujące z godnością kobiety wysoko urodzonej. 
Na tyłach rezydencji miała nawet swoją własną, małą pracownię, w której spędzała większość czasu, pracując nad nowymi formułami zaklęć i eliksirów, a także próbując udoskonalać te już istniejące. Była ambitna i radowała się niezmiernie, widząc, jak jej córka stara się iść w jej ślady.
Dawno już zaczęła objawiać zdolności magiczne i była doskonale świadoma tego, kim jest, w końcu w jej rodzinie przywiązywano ogromną wagę do pochodzenia i do magii.
W końcu wiedza to władza, jak zawsze powtarzał jej ojciec, im więcej się wie, tym na więcej można sobie pozwolić.
Rose naprawdę kochała spędzać czas nad książkami. W czasie, kiedy jej rówieśnicy zapewne bawili się klockami, ona bladymi dłońmi przewracała sfatygowane strony w starych księgach. Rzecz jasna, nie wiedziała, co robią jej rówieśnicy, gdyż niestety nie znała nikogo w zbliżonym wieku, nie licząc swojej o rok starszej kuzynki, Alexandry, którą widywała jedynie parę razy w roku i z którą nie miała zbyt dobrych relacji.
Poza tym, ojciec Rose nie chciał, aby jego dziecko bawiło się z młodymi mugolami.
Była szczęśliwa, a przynajmniej tak uważała, bo gdyby choć raz zaznała smaku normalnego życia, takiego, jakiego doświadczają na co dzień zwykli ludzie, pewnie stwierdziłaby, że jednak czegoś jej brakuje. Ale nie miała pojęcia, czego. W końcu czego nie znamy, tego nam nie żal.

        Około godziny dziesiątej Rose odpoczywała na trawniku, czując dotyk wczesnojesiennego słońca na marmurowo białej skórze. Żadna jednak ilość promieni słonecznych nie mogła sprawić, żeby jej porcelanowa cera nabrała koloru. Rosalinda przez całe swoje życie była niesamowicie blada, jak jakieś nocne stworzenie. Z tą bielą kontrastowały długie, czarne loki, spływające wdzięcznie falami na jej szczupłe plecy.
Powoli podniosła się z trawnika, otrzepując koszulkę z zaschniętych źdźbeł. Mimo życia w izolacji, ubierała się raczej na sposób mugolski aniżeli czarodziejski, przynajmniej na codzień. (osobno)
        - Tak, mamo? - spytała grzecznym tonem, uśmiechając się lekko do matki.
Wiedziała, że mama prosi (czas narracji zmieniasz) ją, aby asystowała jej w czasie nowego doświadczenia. Kobieta już od kilku tygodni czyniła przygotowania do nowego eliksiru, nad którym miała zamiar pracować. Dziewczynka jednak nie wiedziała, do czego owy eliksir miał być przeznaczony i podejrzewała, że nawet mama jeszcze do końca tego nie wie. Zawsze ogromną przyjemność sprawiała jej praca nad nowymi formułami, a córka pomagała jej w tym wytrwale, odkąd skończyła siedem lat.
Podeszła do matki, spoglądając na nią z podekscytowaniem widocznym w oczach. Cieszyła się i z trudem ukrywała swoją ciekawość.
Florence uśmiechnęła się, jednak w jej oczach, tak bardzo podobnych do oczu jedynej córki, był widoczny coś jakby... cień? Czyżby już wiedziała, że zostało jej bardzo niewiele życia? Że ten pozornie normalny dzień zakończy się tak tragicznie? -> zmieniasz tu sposób narracji. Trzymaj się jednej koncepcji. Spróbuj zapisać to w inny sposób, może niekoniecznie jako wtrącenie narratora.

Jednak cień zniknął równie szybko, jak się pojawił, Rosalinda uznała, że musiało jej się to przywidzieć. Przecież już tyle razy pomagała matce, dlaczego dzisiaj coś miałoby się nie udać? -> tak samo tutaj, skąd to dokładne przeczucie, że coś złego się wydarzy?
Matka objęła dziewczynkę i razem weszły do pracowni.
Dla Rose wspaniałe miejsce, idealne do nabywania wiedzy, zapewniające jednocześnie możliwość spędzania czasu z matką.
        - Podaj mi tamtą książkę, tę w czarnej oprawie, Rosalindo - głos matki przywrócił dziewczynkę do rzeczywistości.
Rosalinda podeszła do regału i chwyciła w dłonie dużą księgę oprawioną w czarną skórę i podała ją matce. Ponownie stanęła przy stoliku, nerwowo splatając dłonie na jego krawędzi, ciekawa, czym będą się zajmować. Zawsze była bardzo ciekawska, musiała wiedzieć wszystko o wszystkim.
Kiedy matka zabrała się za wertowanie księgi, Rose tymczasem sortowała składniki eliksirów. Lubiła, kiedy wszystko było idealnie poukładane, wtedy łatwiej było się w tym wszystkim odnaleźć.
Nie miała pojęcia, że za chwilę jej życie odmieni się na zawsze. Czasy beztroskiego, sielankowego dzieciństwa właśnie dobiegały końca. -> i tu takie samo wtrącenie od narratora. Unikaj ich.
Krzyknęła. Wyciągnęła rękę w stronę Rose i pchnęła ją na ziemię, a chwilę później rozpętało się piekło. Wszystko wybuchło. Rosalinda poczuła, że leci na ziemię, uczucie gorąca smagnęło ją po plecach, a chwilę później do jej uszu dobiegł łoskot pękających okien i walącego się dachu...
Po policzku spływało jej coś gorącego. Niezdarnie przekręciła się na bok. Dach pracowni runął, wszystkie szyby były rozbite, a dookoła było mnóstwo krwi. Ciało matki leżało bez życia wśród sterty gruzu, a jej platynowe loki pozlepiane były krwią. Oczy miała szeroko otwarte i równie niebieskie jak za życia, zastygły w wyrazie lekkiego zdziwienia.
Dziewczynka przeżyła, ale w pewnym sensie tego dnia jej życie dobiegło końca. Część jej umarła razem z matką. Nigdy już nie była taka, jak przedtem, wszystko, co wcześniej dawało jej tyle radości, teraz straciło sens. Jej serce zmieniło się w lód, a ona na to pozwoliła...

Od razu widać, że akapity robisz tabulatorem, co po przekopiowania do worda wyświetla mi się jako rządek zupełnie niepotrzebnych spacji. Nie jestem zwolenniczką tabulatorów, uważam że od ustawiania akapitów jest linijka na pasku. Dlatego zapewne momentami gubiłaś akapit. Przyznam, że błędów naprawdę jest niewiele, a tekst czyta się przyjemnie i lekko. Nie jestem jakąś fanką Pottera i świata pani Rowling, ale jestem zainteresowana jak najbardziej Twoją twórczością. Z racji, że błędów nie ma dużo pozwoliłam sobie wyrzucić zdania/akapity, gdzie ich nie było. Nie będą robiły sztucznego tłoku. Momentami jest natłok powtórzeń, ale to bez problemu wyeliminujesz. Jedyne co mi się nie podobało, to zmiana narracji. Robisz wtrącenia od narratora, który do tej pory stał gdzieś w cieniu, a wszystko opowiadane było poprzez bohaterów.
Przeczytałam kolejne rozdziały, ale póki co nie będę ich komentować. W sumie nie musiałabym czytać dalej, aby wypowiedzieć się ogólnie o całości. Czasami po pierwszym rozdziale można wydać opinię. Z tego co zauważyłam, popełniasz te same błędy, głównie powtórzenia. W pierwszym rozdziale na sam koniec znów miałaś wtrącenie od narratora. Nie jestem najlepsza jeśli chodzi o tłumaczenie narracji i ich rodzajów, sama się w tym gubię, jednak wg mnie główny narrator ma ograniczoną wiedzę, a narracja jest prowadzona od strony bohatera. Wtrącenia natomiast są od narratora wszechwiedzącego. Jak czytałam, znający się na sprawie radzą trzymać się jednej narracji.


4. Powrót do szkoły cz. 1, Rosalinda

Zawsze był niecierpliwy i sprawiał wrażenie, jakby wiecznie się spieszył. Szczególnie, kiedy akurat nie był w pracy. W tym wielkim domu czuł się jakby nie na miejscu, jak lew zamknięty w złotej klatce. Wolał być w centrum jakiś wydarzeń, wolal (wolał) błyszczeć, a nie siedzieć bez celu. Gdyby nie to, że był pierwszy września, dzień powrotu do szkoły jego jedynej córki, z pewnością już dawno siedziałby w Ministerstwie, wydając rozkazy podwładnym, czyli robiąc to, co lubił najbardziej.
Rosalinda tymczasem siedziała przy stole, a stara skrzatka Iskierka położyła przed nią półmisek ze śniadaniem. Dziewczyna jednak była zajęta obserwowaniem wyraźnie zdenerwowanego ojca. Ona sama była daleka od takiego nastroju. Jak zwykle zimna i beznamiętna, ograniczała się do obserwowania otoczenia. Zresztą, czym tu się denerwować? Wracała do Hogwartu. Po raz szósty. O ile podczas pierwszej podróży (podróży) do szkoły mogła być podekscytowana, to teraz już było to dla niej coś tak normalnego, że nie widziała potrzeby biegania w tę i z powrotem. Zresztą, tak swobodne zachowanie nie pasowało dobrze urodzonej panience, jaką była.
Nie, nie było potrzeby ekscytowania się. Zje na spokojnie śniadanie, delektując się każdym kęsem, a potem zabierze kufer, który spakowała już wczoraj i razem z ojcem dostaną się na stację za pomocą teleportacji łącznej. Pośpiech był zbędny. Rosalinda wychodziła z założenia, że ma prawo robić wszystko wedle własnego uznania i to świat powinien się dostosować i poczekać, a nie na odwrót.
Chwyciła w dłoń kanapkę, nadal przypatrując się ojcu swoimi dużymi, turkusowymi oczami.
 — Co się tak grzebiesz, Rosalindo? - ojciec w końcu nie wytrzymał, patrząc, jak Rose powoli przeżuwa kanapkę, zirytowany, że ona nie spieszy się, jak on.
Dziewczyna spojrzała na niego spode łba, a jej oczy na ułamek sekundy pociemniały. Nie lubiła, kiedy odnoszono się do niej w taki sposób, nawet, jeśli robił to ojciec.
    — Po co ten pośpiech, ojcze? - spytała, powoli ważąc słowa i rozsiadając się nieco bardziej nonszalancko.
William pokręcił głową, zirytowany. Zawsze był nerwowy. Rose nie pamiętała, kiedy ostatnio okazał jej choć odrobinę uczucia.
    — Powinienem być teraz w pracy - mruknął w końcu, uważając, że jego praca jest najważniejszą rzeczą na świecie.
Nie, żeby myślał o innych. Był podłym, zimnym egoistą, obchodził go przede wszystkim własny interes i cieszył go fakt, że ma w Ministerstwie władzę i wpływy. Radował się możliwością wydawania rozkazów, cieszył się, że ma tylu ludzi pod sobą, a jako szef Biura Aurorów cieszył się uznaniem i szacunkiem. Jednak bez względu na jego wady, nie można mu było odmówić kompetencji i sprytu. Z samym majątkiem i pochodzeniem nie zaszedłby tak daleko, gdyby nie był człowiekiem zaradnym i inteligentnym.
Powstrzymała się od krytykowania ojca. Spodziewała się, że ona w przyszłości będzie taka sama. W końcu była niezwykle podobna do swojego ojca, zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru. Choć Dorothy często mawiała, że mimo wszystko dziewczyna ma też w sobie sporo z matki, która była osobą wrażliwą i ciepłą. Ale nawet jeśli Rosalinda miala (miała) w sobie wrażliwośc (wrażliwość) i ciepło, nie okazywała tego na zewnątrz.
   — Rosalindo - ojciec usiadł przy stole naprzeciwko niej i przewiercał ją na wylot spojrzeniem szarych oczu - Choć jeden raz nie stawaj okoniem i rób, co do ciebie należy. Pospiesz się. Za piętnaście minut deportujemy (a nie teleportacja? Nie znam się na kanonie, ale to słowo nijak mi nie pasuje, zwłaszcza że w gogle znalazłam tylko potwierdzenie własnych skojarzeń: przymusowe przesiedlenie najczęściej całej grupy osób z powodów politycznych lub wydalenie cudzoziemca na podstawie indywidualnej decyzji administracyjnej. I jeszcze jedno, wtrącę tutaj, w ostatnich rozdziałach używasz słowa aportacja, nie znam się na kanonie, ale osobiście nie podoba mi się. W google znalazłam jedynie odnośniki do tresowania zwierząt, nie wiem więc jak się ma to do magii.) się.
Rose spojrzała na niego ze złością, ale posłusznie zjadła resztę kanapek i wypiła herbatę. Pośpiech był zbędny, ale nie była w nastroju do kłótni.
Piętnaście minut później, Rosalinda, odziana już w płaszcz, z dłonią na rączce kufra, stała na schodach przed rezydencją obok swojego ojca. Teraz był już poważny i wyniosły, wręcz emanował spokojem.
    — Złap mnie za ramię, Rosalindo, lecimy - mruknął tylko, a kiedy dziewczyna chwyciła jego rękę, obrócił się w miejscu.
Zniknęli z cichym trzaskiem, poddając się uczuciu straszliwego ciśnienia towarzyszącego teleportacji. -> no właśnie o tym mówiłam.
Kiedy wrażenie przeciskania się przez wąską rurę minęło, Rose i jej ojciec pojawili się znienacka na zatłoczonym peronie numer 9 i 3/4. Wokół pełno było uczniów i ich rodziców, nawołujących się nawzajem, słychać też było pohukiwanie sów, miauczenie kotów i inne odgłosy. Rose odsunęła suwak w swojej torbie i pozwoliła, aby jej kotka Ginger wyjrzała na zewnątrz. Dziewczyna, stojąc wciąż obok ojca, przypatrywała się innym uczniom, czując coś w rodzaju zazdrości. Inni śmiali się i rozmawiali z rodzinami, żegnali się czule, ona była sama, jeśli nie licząc ojca, ale on w tej chwili bardziej przypominał marmurowy posąg aniżeli żywą osobę. Nie ściskał jej ani nic z tych rzeczy. Po prostu, stał, jakby to wszystko go nudziło.
Odkąd mama umarła, nigdy już nie powiedział, że kocha ani nie przytulił jej. -> za dużo za dużo zaimków
Nie mogła powiedzieć, że jest osoba (osobą) nieszczęśliwą, w końcu miała urodę, intelekt i bogactwo, czyli rzeczy, o których zdecydowana większość ludzi marzyła, ale czuła w swoim zimnym, zobojętniałym sercu jakąś taką dziwną pustkę. A teraz, na tym zatłoczonym peronie, odczuła ją jeszcze bardziej. Bardziej niż zwykle czuła, że nie ma przy sobie nikogo bliskiego.
Rozległ się dźwięk oznaczający, że czas już wsiadać. Chwyciła swój kufer, po czym odwróciła się w stronę ojca.
   — Żegnaj, ojcze - rzekła formalnym tonem i uścisnęła mu dłoń, patrząc na niego uważnie.
Nie, nie była zła, nie czuła do niego żadnych negatywnych uczuć. Przywykła.
   — Do widzenia, Rosalindo. Zachowuj się stosownie. Nie spoufalaj się zbytnio ze szlamami i innym pospólstwem, pamiętaj, że nie są ci równi. Napiszę do ciebie wkrótce - powiedział cicho, odwzajemniając uścisk i robiąc coś, czego nie zrobił ani razu przez ostatnie kilka lat: objął ją nieznacznie, najwyraźniej sam zaskoczony, że się na to zdobył - I uważaj na siebie. Obiecaj, że nie będziesz się narażać.
Rose wydała się zdziwiona jego prośbą.
Rosalinda nie była osobą lubiącą rozmyślnie ryzykować, była osobą nad wiek dojrzałą i traktowała poważnie kwestię bezpieczeństwa, tym bardziej, że doskonale zdawała sobie sprawę, co się dzieje na świecie, no ale nie znosiła być ograniczana. Nikt nie będzie mówił Rosalindzie Selwyn, co ma robić, ona sama wie najlepiej. Będzie chciała pójść do Hogsmeade, więc to zrobi i biada temu, kto będzie próbował pokrzyżować jej plany czy nawet donosić na nią do ojca.
Nie miała pojęcia o istnieniu Simona May. Nie spodziewała się, że odtąd jej poczynaniom będzie przyglądał się młody, ekscentryczny auror. Gdyby wiedziała, z pewnością byłaby wściekła. Tym bardziej, że uznałaby za niezwykle uwłaczające fakt, że ma jej strzec jakiś dziwak w czerwonej marynarce, zafascynowany kulturą mugolską i wrażliwy jak ciepłe kluchy. Była pewna, że sama zawsze sobie najlepiej da radę.

Wydaje mi się, że w tym rozdziale zdecydowanie było więcej powtórzeń. Jakoś w oczy bardzo rzucały mi się różne zaimki i odmiany słowa być. Było też kilka literówek.
Jednak zmieniłam zdanie, muszą wystarczyć Ci dwa zanalizowane rozdziały. Błędy powtarzają się te same i nie ma sensu ich wymieniać. Najlepiej przeczytaj na spokojnie od początku wszystko i podejdź do tego jakbyś oceniała czyjś tekst. Jeśli metoda nie pomoże, wypadałoby znaleźć jakąś betę, która wyłapie wszystko. Całe szczęście nie muszę się trzymać żadnych regulaminów, czy kryteriów i mogę zmieniać zdanie.
Pamiętaj o akapitach, aby nie robić ich spacjami czy tabulatorami. Może ustawienie akapitów na linijce pomoże zachować je przy wklejaniu na bloga.
Jako podsumowanie napiszę troszkę o samej treści, jako ze błędy już wymieniałam wcześniej, nie będę do tego wracać.
Masz bardzo bogate słownictwo, lekki dar pisania. Mimo dużej ilości opisów, nie odczuwa się ich natłoku. Postacie są dobrze wykreowane, na Twoim miejscu wywaliłabym zakładkę Postacie. Zdaję sobie sprawę, że większość ocenialni takich wymaga, jednak u Ciebie są zupełnie zbędne. Teks sam się obroni, nie potrzebuje wsparcia zakładek. Przynajmniej usuń zdjęcia. Czytając tekst zupełnie inaczej wyobrażałam sobie Rose, czy Simona. Zdjęcia zupełnie mi nie pasowały do tego co czytałam.
Wracając do opisów. Gdzieś koło piątego rozdziału zaczęłam mieć dość opisywania Rose jako tej zimnej, oziębłej itd. Co za dużo to niezdrowo, wciąż to samo w koło i na około. Oczywiście da się to przełknąć jak się czyta blog i jest to w osobnych rozdziałach, jednak gdyby to była książka, kumulacja byłaby zbyt duża. Rozdział dziesiąty w porównaniu z poprzednimi był jak ożywcza bryza i przy tym bardzo porywająca. Później niestety znów przystopowałaś, choć nie tak bardzo jak na samym początku. Poza tym rozdziały z Simonem są zdecydowanie żywsze, więcej w nich akcji. Powinnaś w rozdziałach o Rose pisać więcej dialogów, jednak nadmiar opisów nie zawsze jest dobry, trzeba zachować jakąś równowagę. Jednak pomimo tego i tak bardzo przyjemnie się czytało.
Ogólnie podobało mi się to, że akcja nie pędzie na łeb na szyję, a płynie spokojnie, momentami przyspieszając. Przyznam jednak, że przydałoby się gdzieniegdzie więcej dialogów, ale z drugiej strony gdybyś powywalała zbędne opisy Rose, byłoby akurat.
Żałuję, że moja drukarka wyzionęła ducha już jakiś czas temu. Zdecydowanie lepiej czytałoby się to w formie papierowej niż na monitorze. Jak nie przepadam za Potterem, tak bardzo miło spędziłam czas z Rose i Simonem. Nie dziwię się, że ludziska tak chętnie wracają do szkoły. Ja bym w ogóle nie wyjeżdżała.
A teraz, niestety, muszę napisać coś przykrego, być może. Z trudem dobrnęłam do końca mając niemal od samego początku na końcu języka to: wybacz mi zatem to co powiem, ale rzuć w cholerę to opowiadanie i napisz coś własnego, tylko i wyłącznie Twojego, a nie na podstawie świata wymyślonego przez kogoś innego. Nikt Ci tego nie wyda i tyle. Pisanie tego to strata czasu. Gdzieś w komentarzach wyczytałam, że masz sporo ponad dwadzieścia rozdziałów. To dużo zwłaszcza, że nie spieszysz się z akcją, co uważam za duży plus. Zacznij myśleć poważniej odnośnie pisania. Pisz krótsze opowiadania i wysyłaj do czasopism. W ten sposób masz większą szansę na to, że po napisaniu książki, jakiś wydawca zgodzi się ją wydać w formie papierowej, a nie jako e-book. I proszę Cię, nie ściemniaj mi tylko w komentarzach, że piszesz dla samej siebie, do szuflady. Gdyby tak było, nie publikowałabyś na blogu. Błędy da się wyeliminować, najważniejsze, że masz dar lekkiego stylu, który przyjemnie się czyta, który wciąga jak w dobrej książce. Dlatego zajmij się pisaniem czegoś swojego, co będzie miało szansę ujrzeć światło dnia na białym papierze. Nie zmarnuj tego talentu, bo masz ogromny potencjał. Doszlifuj go, pisz, wysyłaj i wydaj w końcu książkę.
Tyle na temat.
Zapraszam do dyskusji.

16 komentarzy:

  1. Dziękuję za ocenę bloga ^^.
    Niewątpliwie troszkę mi szkoda, ze tak mało napisałaś o moich bohaterach i nie zapoznałaś się z późniejszymi, moim zdaniem, znacznie lepszymi rozdziałami. Te pierwsze były bardzo słabe, ponieważ Marmurowe serce to pierwsze opowiadanie, jakie piszę w życiu.
    Parę razy podejmowałam próbę napisania czegoś własnego, ale niestety uważam, że za mało umiem i nie czuję się na siłach, a nie chciałabym się skompromitować pisaniem jakichś bzdur trzy po trzy ^^. Nie mniej jednak może kiedyś, jak wena mi na to pozwoli...
    Na ten moment piszę 2 opowiadania, na Marmurowe serce mam napisane niecałe 33 rozdziały, ale na bieżąco je poprawiam, gdyż dla mnie ciągle są źle. Te wcześniejsze rozdziały to też wersje po iluś poprawkach - pierwotne wersje, które publikowałam kiedyś na onecie, były dużo gorsze, ale za każdym razem jak byłam oceniana na ocenialniach, to poprawiałam błędy.
    Nie mniej jednak naprawdę mi miło, że masz tak dobre zdanie o moim stylu pisania, nie spodziewałam się tego ;).
    Co do dialogów - wiem, że ich mało, ale Rosalinda do rozmownych osób raczej nie należy. Jest bardzo powściągliwa i nie odzywa się, jeśli nie musi. Tak ją wykreowałam ^^.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam wszystkie 17 rozdziałów plus prolog i wspomnienia Rose. Najlepiej opisanymi i najbardziej charakterystycznymi są Rose i Simon, choć każdy z bohaterów jest wyraźny i ma swój urok. Masz rację, późniejsze rozdziały są lepsze, zwłaszcza że więcej w nich dialogów i więcej się dzieje, szczególnie przy spotkaniach głównych bohaterów. Także poboczne wątki, jak ten ze śmiercią brata Simona, czy powiązaniami rodziny Rose z Voldemortem, a przynajmniej jego sprawą.
      Rozumiem sposób wykreowania Rose i jest dobrze napisany, jednak w porównaniu z rozdziałami o Simonie są bardzo stonowane. Może spróbuj dodać dialogi innych osób, niekoniecznie Rose.
      Jeśli masz jeszcze jakieś pytania, wal śmiało.

      Usuń
    2. Cieszę się, że postacie przypadły ci do gustu ;). Lubię kreować bohaterów i chciałam w moim opowiadaniu stworzyć własne postacie, osadzone w realiach HP, bo świat przedstawiony tej książki znam naprawdę bardzo dobrze i pewnie się w nim czuję. Simon jest chyba moją ulubioną postacią, specjalnie go tak stworzyłam, żeby był ewidentnie inny od hogwarckiej społeczności. Jest jaskrawo ubranym maniakiem czekolady, jest także całkowitym przeciwieństwem zimnej i wyniosłej panienki Rosalindy.
      W późniejszych rozdziałach staram się zamieszczać więcej dialogów, aczkolwiek wychodzą mi one drewniane i nijak nie wiem, jak napisać je, aby brzmiały bardziej naturalnie. W sumie najpewniej czuję się w opisach.

      Usuń
    3. Myślę, że z czasem znajdziesz złoty środek. Zauważyłam, że założyłaś nowego bloga z krótkimi opowiadaniami. Należą Ci się baty za to! I to srogie! Pisz jak najwięcej, ale nie publikuj ich. Każde opublikowane na blogu opowiadanie jest zmarnowane. Gdybyś chciała gdzieś takowe wysłać, nie przyjmą Ci tego, bo już pokazałaś je światu, a wszyscy chcą nówki nie tykanej.
      Wracając do Rose i Simona, myślę że nie jest tak źle jeśli chodzi o dialogi. Ze strony Rose mogą być sztywne i nie będzie to źle wyglądało, z racji tego, że ona jest sztywna. Dialogi z Simonem wypadają dobrze i nie zauważyłam, aby były jakoś sztuczne.

      Usuń
    4. Ano mam tego bloga, ale mam tak słomiany zapał, że jeszcze nic nie napisałam ^^. Publikuję bo chcę wiedzieć, czy podążam w dobrym kierunku, jestem zbyt początkująca aby sama ocenić, czy jest dobrze, czy źle. Dla mnie zawsze jest źle i dlatego przezyłam takie zaskoczenie po twojej ocenie ^^.
      Zresztą póki co i tak nie chcę nic publikować ani pisać książki, po prostu na razie się uczę pisać a fanfiction to bardzo dobry sposób, żeby poćwiczyć swój warsztat. Na Marmurowe Serce planuję 80 rozdziałów (to taka najbardziej okrojona wersja, bo jak się rozrośnie i jak przybędzie pomysłów, to oczywiście będzie więcej).
      Dialogów staram się dawać coraz więcej ^^.
      Aha i wracając jeszcze do zdjęć postaci - serio nie pasują do tematyki? Simon wg mnie jest idealnie dopasowany; własnie takiego go wymyśliłam, okularnika w ekscentrycznym mugolskim stroju. Rosem i było trudno znaleźć, bo zbyt piękną ją stworzyłam i nie ma takich zdjęć, które by ją w 100% przypominały.

      Usuń
    5. Każdy ma swoje wyobrażenie bohaterów. Mnie nie pasują. Nie mówię, abyś całkiem wywalała zdjęcia, zachowaj je dla siebie, skoro pomagają Ci w kreowaniu postaci. Moim zdaniem jednak tekst wybroni się sam, bez takiej pomocy.
      Jeśli chodzi o inne teksty, według mnie ćwiczyć powinnaś jak najbardziej, jednak nie publikuj ich. Co jeśli któryś okaże się naprawdę dobry? Będzie spalony na starcie, nigdzie nie będziesz mogła go wysłać. Najlepiej znajdź osobę do takich tekstów, która będzie Cię motywować i sprawdzać ich jakość. Naprawdę szkoda abyś nie wykorzystała potencjału, który masz.

      Usuń
    6. Ja wstawiałam zdjęcia, ponieważ nie chciałam, aby ktoś na przykład wyobrażał sobie Rosalindę jako blondynkę, albo Simona jako niskiego, grubego faceta w spranej szacie.
      Nie mam niestety osoby, która mogłaby przeglądać moje teksty i sprawdzać, czy są dobre, dlatego moje pisaniny publikuję na blogu.
      Dzisiaj wpadłam natomiast na kolejny szalony pomysł:
      http://marmuroweserce.blogspot.com/
      Będzie to zbiór scen dotyczących bohaterów z Marmurowego serca, które nie nadają się do zamieszczania w rozdziałach. Mam już pierwszą scenkę, dotyczącą Alice May ^^.

      Usuń
    7. Wątpię aby ktokolwiek wyobrażał sobie Rose jako blondynkę. Opisy masz naprawdę świetne. Gdybym potrafiła, z pamięci bym ją narysowała. To samo tyczy się Simona. Niby mężczyzna, ale jeszcze nastolatek, który do końca nie "wyrósł", i mam wrażenie, że dopiero będzie musiał się nauczyć prawdziwej dorosłości, bo Rose raczej nie ułatwi mu opieki nad nią.
      Widać, że Twoją pasją jest ten świat, jednak naprawdę, przy ilości tekstu jakie piszesz... no marnujesz się :)
      Uwierz, że naprawdę miałabyś duże szanse na to, aby zadebiutować w jakimś czasopiśmie. Błędy, powtórzenia itp, da się wyeliminować, najważniejsze jest dużo pisać, a Tobie jak widać przychodzi to bez trudu.
      Wiem, że uparta jestem, ale naprawdę dziewczyno masz potencjał.

      Usuń
    8. Miło mi, że tak uważasz ^^. Kiedy założyłam bloga, nie spodziewałam się, że w ogóle będę mieć czytelników i że ktoś doceni moją twórczość. Przeżyłam miłe zaskoczenie ;)).
      Może kiedyś zabiorę się za coś własnego, nie wykluczam takiej możliwości. Na razie jednak jestem wprost przerażona moją niewiedzą, a nie chcę się skompromitować, pisząc jakieś niesprawdzone bzdury. W świecie HP czuję się najlepiej, gdyż bardzo dobrze znam świat przedstawiony i poruszam się po nim pewnie, natomiast nie potrafię pisać o naszym, realnym świecie.
      Co do moich postaci - faktycznie staram się jak najdokładniej je opisać, a nawet często się powtarzam, dbając o to, by czytelnicy mieli odpowiednie wyobrażenie na ich temat. Rose z pewnością nie ułatwi Simonowi zadania, zresztą już ich pierwsze spotkanie przebiegło w dośc napiętej atmosferze. Obydwoje są wykreowani na swoje całkowite przeciwienstwa. Rosalinda - zimna, wyniosła i starannie ukrywająca przed światem swe uczucia, natomiast Simon - wrażliwy, gapowaty, nieporadny i bardzo ekscentryczny.

      Usuń
    9. Wymyśl własny świat :)

      Usuń
    10. Nie czuję się na tyle pewnie :(

      Usuń
    11. E tam. Ja tam wierzę w Ciebie i naprawdę z wielką chęcią przeczytałabym coś TYLKO Twojego. Powiedz mi co Cię inspiruje? Prócz Pottera ;)

      Usuń
    12. Czytam naprawdę dużo książek ^^. Poza Potterem uwielbiam czytywać rozmaite kryminały, thrillery, czasem fantasy. Warunkiem jest duża ilość akcji, lubię książki, które trzymają w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Romansidła i obyczajówki omijam szerokim łukiem ^^.
      Próbowałam zabrać się za coś swojego, ale niestety nie wyszło mi. Może kiedyś?

      Usuń
    13. Może... jak chcesz możesz się kiedyś pobawić na wyzwania, tak dla mobilizacji :)

      Usuń
  2. Witam!
    Cieszę się, że Xxx zdobyła tak dobrą ocenę, bo jeszcze dzisiaj mi mówiła, że nie ma tego daru do pisania, czy jakoś tak.

    Swoją drogą, opublikowałam nowy rozdział, nieco różniący się od pozostałych i chętnie poznałabym Twoją opinię. Wiem, że nie zainteresowałam cię swoim opowiadaniem, ale mimo wszystko liczę się z Twoim zdaniem.
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń