Ostatnio ciągle jestem zmęczona, tak ogólnie, zarówno pracą jak i wszystkimi innymi problemami. Nie mogę się doczekać tygodnia urlopu w drugiej połowie września. Muszę jakoś do tego czasu dotrwać. Na razie skończył mi się maratonik w pracy, więc może nieco odetchnę. Powoli mam dość i stwierdzam, że zdecydowanie nie nadaję się do tej pracy, ani tego zawodu. Nie jestem w stanie przystosować się do tego chorego systemu i tyle.
W tym tygodniu będę musiała załatwić sporo rzeczy, przedszkole dla synka, kursik po lekarzach zanim skierowania stracą ważność. Może, gdy uda się z przedszkolem, będę mieć więcej czasu dla siebie, może bardziej się zorganizuję... może. Nie ma co gdybać. Muszę się skupić na tym co konieczne i tyle, zrobić co trzeba, nie odwlekać jak to mam w zwyczaju. Jakoś wszystko ogarnąć zanim mężu wróci, bo potem znów będzie chaos...
Może dzisiaj będzie ładna pogoda, oby, bo synek przeżyć nie może, że nie ma jak iść na plac zabaw. Zdecydowanie muszę załatwić przedszkole, teraz by z chęcią chodził, bardzo go do dzieci ciągnie. To dobrze. No nic, pożyjemy, zobaczymy. W każdym razie wrzesień zapowiada się pracowity. Poza tym impreza mnie czeka, zamierzam na ten tydzień urlopu pojechać do siostry. Okazja do świętowania jest. Ona będzie tylko biedna, bo niestety... w ciąży się nie pije.
No nic, trza ruszyć do roboty, póki synek jeszcze śpi. Może zdążę popracować nad Alethą, zwłaszcza że zgłosiłam opowiadanie do "oceny", zanim ją poprawiłam. Tak to jest, gdy się nie myśli, ale mam przynajmniej jakąś motywację by do tego przysiąść.