poniedziałek, 29 października 2012

Pechowy październik

Na szczęście ten pechowy październik się już kończy. Mam go serdecznie dość. Nie dość, że miałam stresa wielkiego, gdy na raz pochorował się synek i Młoda, to jeszcze w ten weekend znów w gości przyjechała kolka nerkowa. A ja sama w domu z synkiem. Na szczęście do pełnej desperacji nie doszło i sąsiad cudem oddzwonił na mój telefon o pierwszej w nocy i zawiózł mnie na Izbę Przyjęć. Pomogło niewiele i rano znów musiałam po prośbie dzwonić. Tym razem poszłam do koleżanek po ratunek, nie uśmiechało nijak mi się kłaść na oddział. Może to głupie, bo o zdrowie dbać trzeba, ale lekarka wprost mi powiedziała, że tylko miałabym kroplówki p/bólowe i antybiotyk. Gdybym była jeszcze w domu sama, to bym się może nie zastanawiała, jednak zostawić trzylatka pod opieką siedemnastolatki... która czasami ma jeszcze siano w głowie, to już inna inszość.
Na szczęście mężu dzisiaj w nocy powrócił, więc w razie czego mogę sobie pozwolić na leżenie w szpitalu. Póki co jestem na p/bólowych i rozkurczających. Zobaczymy jak się sprawy potoczą.
Mam nadzieję, że listopad będzie już spokojniejszy, przynajmniej pod względem chorób. Pożyjemy, zobaczymy.
Zaległości nadrobię w tzw. międzyczasie... gdzieś, kiedyś. Na razie staram się przemówić do moich nerek, by sobie odpuściły i dały mi święty spokój.

poniedziałek, 15 października 2012

Nie ogarniam...

Nie ogarniam tej kuwety - jak to mój mężu mawia. Dosyć, że ten tydzień jest najgorszy pod względem pracy, bo niemal codziennie miałam w niej być, to u mnie w domu postanowili sobie pochorować, a co tam. Najpierw w piątek zgorączkował synek, w sobotę Młodą tak czyściło, że nie była w stanie z łóżka wstać, a co najlepsze, nikt nie mógł się ze mną zamienić na niedzielny dyżur. Żyć nie umierać. No ale jakby za sprawą czarodziejskiej różdżki jednemu i drugiemu przeszło w niedzielę. Poszłam więc do pracy, z duszą na ramieniu, ale spoko było. 
Za to w nocy było już mniej spoko, jak synek zacząć kaszleć i ryczeć, że go boli. Zamiast dziś do pracy poszłam do lekarza z nim. Infekcja wirusowa. Na szczęście nic takiego, syropków dostanie i mu przejdzie. Bałam się, że znów będzie akcja z oskrzelami, inhalacje itp. Tak czy siak wzięłam opiekę na niego, bo do przedszkola przeziębionego go nie puszczę, aby bardziej się doprawił, albo doprawił innych.
W każdym bądź razie myślałam, że będzie gorzej. Jak ja kocham takie kumulacje, zwłaszcza jak nie mam nikogo, kto by mnie zastąpił.

poniedziałek, 1 października 2012

Zmiana kwalifikacji

    Ostatnio coraz częściej myślę nad zmianą zawodu. Nijak nie widzę siebie w swoim obecnym zawodzie za choćby 10 lat. Już teraz nie wyrabiam. Po przepracowaniu ponad, albo ledwie pięciu lat, czuję się niemal wypalona. Bynajmniej nie chodzi o ludzi, którymi trzeba się zajmować, pod tym względem nic mi nie przeszkadza. Chodzi o sam system, o paranoję, którą widać niemal na każdym kroku. Myśl o tym, że za gówno (dosłownie) można zostać zwolnionym dyscyplinarnie, no chyba że wcześniej spóźnię się dwa razy, albo zapomnę karty odbić. I tak byłby to najmniejszym problem, gorzej że można pójść do więzienia albo co gorsza płacić komuś odszkodowania... od razu mam wizje komorników. Jakbym miała zbyt mało tego typu problemów. Szczera prawda jest w powiedzeniu, że dobrymi chęciami piekło wybrukowane. Mój zawód na każdym kroku udowadnia, że nie można nikomu wierzyć, ufać, polegać na kimś. Jeśli samemu nie zrobisz, nie załatwisz, nie dopilnujesz... nie sklonujesz się kilka razy, to nie będzie zrobione jak trzeba.