Jako, że ostatnio mam niemal stałego dołka jeśli chodzi o jakiekolwiek pisanie, daję coś nowego. Na zasadzie, by udowodnić sobie samej, że jeszcze cosik skrobnąć potrafię. Cóż z tego, że w głowie jest już kilka części, skoro nie potrafię siąść i napisać kilku zdań... kicha i tyle. Mimo wszystko, kiedyś może nadejdzie ten czas i skończe wszystko co zaczęłam. I będzie dobrze.
Tekst króciutki, zaledwie wstęp. Kiedyś już wspominałam o Gardyi.
Wstęp
Czy gdziekolwiek może być
piękniej niż tutaj? Spokój jaki tu panuje... niczym nie zmącona cisza.
Leśne zacisze kończy się tuż
nad brzegiem jeziora. Tafla wody delikatnie faluje, poruszana przez chłodny
wiatr. Gdzieniegdzie leniwie płyną opadłe z drzew liście, przypominając światu
o nadchodzącej jesieni. Stary las już od wieków sprawuje pieczę nad tymi
terenami i… nad jeziorem. Przybyła tu garstka ludzi, zaledwie kilku
przerażonych ludzi. W pośpiechu zostawili coś i odjechali, nie oglądając się
ani razu za siebie. Od tego czasu wszystko się zmieniło. Las umilkł, a jezioro zamarło.
Cisza. Nie zakłócona choćby
jednym trelem ptaka. Nic. Jedynie wiatr baraszkujący w szuwarach, a i to ostrożnie,
by nie zbudzić śpiącego zła. Urocze niegdyś miejsce, teraz przeklęte, wymarłe. Zwierzyna
pierzchła, instynktownie trzymając się z dala. Było tu coś, co nie powinno być.
Kto nie usłuchał instynktu i zawędrował aż tutaj, zwykle nie dostawał drugiej
szansy.
Ojcze! - niemy krzyk. Jedynie
ktoś obdarzony wyjątkowym zmysłem mentalnym mógłby go usłyszeć. Nikogo takiego
jednak tu nie było.