Czasami dziwią mnie własne sny, nie chodzi mi tu o marzenia senne, ale takie związane z codziennością, przeżywanie jej w snach. Czemu o tym piszę, śniło mi się w nocy, że zaspaliśmy z synkiem, obudzilismy się o 8:39 (czas pamiętam o dziwo doskonale), a przez okno widziałam jego kolegę, który wracał z mamą z przedszkola (czemu akurat tak, to nie wiem). W każdym razie obudziłam się o 2:20 i sprawdziłam budzik, którego oczywiście wieczorem nie nastawiłam. Naprawiłam szybko błąd i znów poszłam spać. Podobnie mi się śni, jak dostaję okres w nocy, śni mi się morze czerwone, dosłownie. Jak się obudzę, mam akurat tyle czasu, coby do łazienki dojść i się zabezpeczyć przed potopem. Śni mi się też czasem to, co się przemilczy na codzień, ale o tym pisać nie będę. Bywa też, że śni mi się szkoła, straszne czasy widać były, bo takie sny mam zwykle, gdy sie przed czymś stresuje, albo gdy się boję do pracy spóźnić, albo przed egazminem.
Przynajmniej takie sny łatwo wytłumaczyć, wprost mówią, co chcą przekazać. Człowiek jednak ma zakodowane w mózgownicy to i owo, z czego sam sobie sprawy nie zdaje.
Dzisiaj już mi nieco lżej na duszy. Ktoś jednak czuwa stale, bym nie wpadła w naprawdę wielki dołek. Wiem, że wygrana w totka byłaby za dużywm wymaganiem, więc zadowolilam się bonusem męża z pracy i czym prędzej wydałam. I lżej mi na duszy, bo nie musze pisać pisma do spółdzielni, huurra! No i daje mi to jeszcze nieco czasu, może nie będę musiała szukać drugiej pracy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz