1
— Mamo!
— Tak, słoneczko?
— Pomożesz mi? Chciałam
narysować skrzydła. Pokażesz mi swoje?
— Ależ słonko,
widziałaś je już tyle razy.
— Mamo, proszę…
— No dobrze kochanie.
Ale mam nadzieję, że nie będę musiała pozować. Muszę skończyć przygotowanie posiłku
na dzisiejszą uroczystość.
— Wiem mamo, tylko na
chwilkę, proszę.
Posiadanie skrzydeł
zawsze miało swoją cenę, a Bethea do tej pory nie pogodziła się z tym, że cenę
tę musiała płacić córka. Nigdy nie odmawiała jej, pragnąc obdarować ją tym
wszystkim, czego nie będzie mogła zaznać później w życiu. Poza tym Raissę
zawsze cieszyły drobne rzeczy, wywołując uśmiech na twarzy. Zdjęła wierzchnią
pelerynkę chroniącą delikatne skrzydła, po czym powoli rozłożyła je, odwracając
się jednocześnie ku oknu, tak by padały na nie promienie słońca. Zawsze była
dumna ze skrzydeł, najpiękniejszego daru jaki w życiu otrzymała. Prócz córek
oczywiście.
— Dziękuję mamo! Jesteś
wspaniała, a twoje skrzydła są przepiękne. Mam nadzieję, że uda mi się je
namalować Może Tanja dostanie podobne?
— Nie może tylko na
pewno! A może nawet piękniejsze? Musimy już iść!
— Tanja, kochanie,
ceremonia zacznie się za ponad cztery godziny, mamy czas.
— Mamo… ludzie już się
zbierają przy kopule. A chcę byście były świadkami i wszystko widziały.
— Zobaczymy kochanie,
poza tym ojca jeszcze nie ma, a myślę że on również chciałby…
— Co bym chciał? — głęboki
głos Virana przerwał dyskusję.
— Ojcze! — chwile
później Tanja obejmowała mężczyznę wisząc mu niemal na szyi. — Dzisiaj jest mój
wielki dzień!
— Wiem kochanie.
Zbieraj się, bo znając ciebie zdążyłabyś się spóźnić nawet na własny pogrzeb.
— Tato! — dziewczyna
krzyknęła, po czym chwilę później już biegła do swojego pokoju.
— A ty co słoneczko
dzisiaj robiłaś? — Viran przez ramię młodszej córki spojrzał na stolik, na
którym rozłożone były papier i przybory do rysowania.
— Chciałam narysować
skrzydła mamy, ale chyba nie zdążę teraz.
— Myślę, że nie. Tanja
ma rację, powoli trzeba się zbierać. Pomogę ci się ubrać, a mama w tym czasie
skończy przygotowania w kuchni. Może tak być?
— Oczywiście tato. — Raissa
jeszcze przez chwilę uśmiechała się do ojca, choć gdy przeniosła wzrok na
leżące obok łóżka protezy, po uśmiechu został jedynie cień. Nienawidziła ich
zakładać. Sprawiały tylko dodatkowy ból, a w niczym nie pomagały. — Tato…
— Nie musisz ich
zakładać. Poniosę cię. Niczym się nie martw słoneczko. To też jest twój wielki
dzień. Czas się ubrać. Wybrałaś już rzeczy?
— Tak tato — Raissa
wskazała ubrania ułożone na skraju łóżka.
Miała już pięć cykli.
Pięć cykli Oszary, ciemnego słońca, które pojawiało się na krótko i świeciło
intensywnie przygaszonym światłem. Kilkanaście dni, przez które świętowano.
Raissa urodziła się drugiego dnia cyklu Oszary, po długich godzinach bolesnego porodu.
Matka nigdy o tym nie mówiła, ale Raissa pamiętała. Nie wiedziała jak to
możliwe, ale już wtedy była świadoma siebie i tego co się dzieje wokół. Zresztą
jedyne chyba co zapamiętała z wczesnego dzieciństwa to nieustający ból, który
od czasu do czasu się nasilał lub słabł. I uśmiech matki dający pocieszenie, i
spojrzenie pełne miłości, a zarazem smutku i cierpienia. Pamiętała też głos
ojca, spokojny, głęboki, który kołysał ją co noc do snu. Gdyby przeżyła kolejne
pięć cykli, może miałaby szansę otrzymać własne skrzydła. Mogła jedynie o tym
marzyć. Jak do tej pory żaden z medyków nie dawał jej takiej możliwości.
Oczywiście nie wprost, ale widziała jak rozmawiają z rodzicami, spojrzenie
matki. Już dawno przestała być małym dzieckiem, za to nie była pewna, czy
dożyje tyle, by stać się dorosła. I nawet jeśli, to czy wtedy będzie tak samo
nieporadna jak teraz. Pokrzywione ręce i dłonie, palce którymi z trudem
cokolwiek chwytała, zniekształcone nogi, nie będące w stanie unieść nawet tego
niewielkiego ciężaru jakim była. Musiała być jednak silna i nie okazywać
słabości, dla rodziców.
— Możemy już iść?
Raissa gotowa? — Tanja z impetem wparowała do pokoju ubrana w zwiewną cieniutką
sukienkę, który chyba więcej odsłaniała, niż zasłaniała. Taki strój był
dopuszczalny jedynie podczas cyklu Oszary i uroczystości otrzymania skrzydeł.
— Prawie — w głębokim
głosie Virana pobrzmiewała duma, gdy patrzył na starszą córkę. — Wyglądasz
pięknie kochanie. Jesteś gotowa?
— Bardziej już nie
będę.
— Tanja, pamiętaj, że nie
każdy otrzymuje skrzydła.
— Wiem mamo, ale czuję,
że na pewno je dostanę. Na pewno!
Bethea patrzyła z
miłością na córkę. Była piękna, podobna do matki Virana, choć zdecydowanie
bardziej roztrzepana.
— To idziemy! Nie mogę
się już doczekać!
— Tato? Mogę cię o coś
spytać? — Raissa dłuższy czas zbierała się, by zadać to pytanie. — Dlaczego nie
masz skrzydeł? Ale tak naprawdę, dlaczego? — To, że ojciec nie chciał,
wiedziała od dawna. Jednak wyczuwała, że to jedynie część prawdy. Spojrzała na
matkę i siostrę, które coraz bardziej się od nich oddalały, gdy Viran zwalniał
chód.
— Powiem ci kochanie to
tylko dlatego, że sama nie będziesz mieć możliwości zdobycia skrzydeł. — Viran
zdawał sobie sprawę, że kiedyś to pytanie usłyszy. Mimo niepełnosprawności fizycznej,
Raissa miała bystry umysł i choć niewiele zdradzała, to mało rzeczy potrafiło
się przed nią ukryć — O takich rzeczach mówią dopiero podczas przygotowań do
ceremonii i tylko tym, którzy się zgłosili, by otrzymać skrzydła. Przechodzą
szereg przygotowań, wiele testów, w tym sprawnościowych. Skrzydła są jak
powołanie, trzeba być na nie gotowym, pod każdym względem. — Viran zdawał sobie
sprawę, że nie odpowiada wprost na zadane pytanie, ale wiedział też, o co tak
naprawdę pyta go córka. Bethea bała się tej rozmowy, nie potrafiła przekazywać
nieprzyjemnych informacji, zwłaszcza Raissie. — Dlatego ciebie, słoneczko,
nigdy nie dopuszczą do tego etapu. Nie dasz rady przejść przygotowań.
— Wiem to ojcze. Nie o
to pytałam.
Viran zatrzymał się na
chwilę, zaskoczony rzeczowym tonem córki. I choć nie raz już go zaskakiwała
dojrzałością, nie przyzwyczaił się do tego.
— Nie słyszałem ich,
słoneczko. Nigdy nie przemówiły do mnie.
— Rozumiem już.
— Mam nadzieję, że ci
choć troszkę pomogłem. Tylko proszę, nie mów o tej rozmowie nikomu, dobrze?
— Dobrze tato. Chodźmy
już, bo przegapimy wielką chwilę Tanji.
— Wiesz, że może nie
dostać skrzydeł?
— Dostanie, tato. Ona
usłyszała wołanie.
— Są piękne, prawda? — Tanja
chyba już po raz setny zadała to pytanie, podskakując co chwilę, trzepocząc
przy tym skrzydłami.
— Oczywiście, że są. — Raissa
była nimi zachwycona, choć wyglądały zupełnie inaczej niż skrzydła matki. Te
były węższe, ostro zakończone na wierzchołkach, mieniące się delikatnym
błękitem i złotem, poprzetykane ledwie widocznymi żyłkami. Przypominały skrzydła
smukłych owadów, które wielokrotnie widywała nad jeziorem. Poza tym skrzydła
Tanji były wyjątkowe, podwójne. Jak do tej pory nikt takich nie miał. I raczej
Tanja nie da nikomu o tym zapomnieć przez długi czas. — Myślę, że Sergowi
również się podobają.
— Naprawdę tak myślisz?
— Jasne, spytaj go o to
sama! — Raissa zaśmiała się widząc jak siostra podbiega do stojącego nieopodal
chłopaka. Już od dawna mieli się ku sobie, choć dziwnym trafem, zwykle pewna
siebie Tanja, stawała się zupełnym przeciwieństwem siebie przy tym chłopaku.
— A tobie słoneczko,
podobała się ceremonia? — Z zadumy wyrwał Raissę głos matki.
— Oczywiście mamo, było
cudnie.
Było, nawet bardziej
niż mogła komukolwiek o tym powiedzieć. Usłyszała wołanie, ciche, odległe, ale
jednak. Nie ujrzała ich, ale wiedziała że tam były, gdzieś wysoko, na
nieboskłonie. Teraz już miała marzenie, dla którego warto było zawalczyć i
pokonać wszystko, co jej marne życie zechce przynieść.
— To teraz czas
świętować kochani. Nowy dar dla Tanji i równie ważne święto, urodziny Raissy.
— Super!
— To idziemy do domu.
Czekają tam prezenty dla ciebie, słoneczko. Poza tym przyjeżdżają dziadkowie. —
Bethea chciała, by ten dzień, nie był wyłącznie świętem starszej córki. Nie
była pewna, czy będzie miała okazję zrobić następną taką uroczystość. Za
kilkanaście dni znów zaświeci jasno Draor i dni popłyną jak wszystkie
pozostałe. A Bethea chciała się cieszyć każdym dniem, jaki mogła spędzić z
młodszą córką.
Zawsze mówiłem, że piszesz super - i nigdy się nie myliłem ;)
OdpowiedzUsuńSuper napewno nie, nawet nie dobrze. Ale mnie tam nie przeszkadza. Ważne, że od czasu do czasu coś wyrzucę z głowy dla świętego spokoju :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jesteś.