wtorek, 1 września 2015

Skrzydła

Z cyklu zaczęte, nie skończone...


1

— Mamo!
— Tak, słoneczko?
— Pomożesz mi? Chciałam narysować skrzydła. Pokażesz mi swoje?
— Ależ słonko, widziałaś je już tyle razy.
— Mamo, proszę…
— No dobrze kochanie. Ale mam nadzieję, że nie będę musiała pozować. Muszę skończyć przygotowanie posiłku na dzisiejszą uroczystość.
— Wiem mamo, tylko na chwilkę, proszę.
Posiadanie skrzydeł zawsze miało swoją cenę, a Bethea do tej pory nie pogodziła się z tym, że cenę tę musiała płacić córka. Nigdy nie odmawiała jej, pragnąc obdarować ją tym wszystkim, czego nie będzie mogła zaznać później w życiu. Poza tym Raissę zawsze cieszyły drobne rzeczy, wywołując uśmiech na twarzy. Zdjęła wierzchnią pelerynkę chroniącą delikatne skrzydła, po czym powoli rozłożyła je, odwracając się jednocześnie ku oknu, tak by padały na nie promienie słońca. Zawsze była dumna ze skrzydeł, najpiękniejszego daru jaki w życiu otrzymała. Prócz córek oczywiście.
— Czy tak może być kochanie?
— Dziękuję mamo! Jesteś wspaniała, a twoje skrzydła są przepiękne. Mam nadzieję, że uda mi się je namalować Może Tanja dostanie podobne?
— Nie może tylko na pewno! A może nawet piękniejsze? Musimy już iść!
— Tanja, kochanie, ceremonia zacznie się za ponad cztery godziny, mamy czas.
— Mamo… ludzie już się zbierają przy kopule. A chcę byście były świadkami i wszystko widziały.
— Zobaczymy kochanie, poza tym ojca jeszcze nie ma, a myślę że on również chciałby…
— Co bym chciał? — głęboki głos Virana przerwał dyskusję.
— Ojcze! — chwile później Tanja obejmowała mężczyznę wisząc mu niemal na szyi. — Dzisiaj jest mój wielki dzień!
— Wiem kochanie. Zbieraj się, bo znając ciebie zdążyłabyś się spóźnić nawet na własny pogrzeb.
— Tato! — dziewczyna krzyknęła, po czym chwilę później już biegła do swojego pokoju.
— A ty co słoneczko dzisiaj robiłaś? — Viran przez ramię młodszej córki spojrzał na stolik, na którym rozłożone były papier i przybory do rysowania.
— Chciałam narysować skrzydła mamy, ale chyba nie zdążę teraz.
— Myślę, że nie. Tanja ma rację, powoli trzeba się zbierać. Pomogę ci się ubrać, a mama w tym czasie skończy przygotowania w kuchni. Może tak być?
— Oczywiście tato. — Raissa jeszcze przez chwilę uśmiechała się do ojca, choć gdy przeniosła wzrok na leżące obok łóżka protezy, po uśmiechu został jedynie cień. Nienawidziła ich zakładać. Sprawiały tylko dodatkowy ból, a w niczym nie pomagały. — Tato…
— Nie musisz ich zakładać. Poniosę cię. Niczym się nie martw słoneczko. To też jest twój wielki dzień. Czas się ubrać. Wybrałaś już rzeczy?
— Tak tato — Raissa wskazała ubrania ułożone na skraju łóżka.
Miała już pięć cykli. Pięć cykli Oszary, ciemnego słońca, które pojawiało się na krótko i świeciło intensywnie przygaszonym światłem. Kilkanaście dni, przez które świętowano. Raissa urodziła się drugiego dnia cyklu Oszary, po długich godzinach bolesnego porodu. Matka nigdy o tym nie mówiła, ale Raissa pamiętała. Nie wiedziała jak to możliwe, ale już wtedy była świadoma siebie i tego co się dzieje wokół. Zresztą jedyne chyba co zapamiętała z wczesnego dzieciństwa to nieustający ból, który od czasu do czasu się nasilał lub słabł. I uśmiech matki dający pocieszenie, i spojrzenie pełne miłości, a zarazem smutku i cierpienia. Pamiętała też głos ojca, spokojny, głęboki, który kołysał ją co noc do snu. Gdyby przeżyła kolejne pięć cykli, może miałaby szansę otrzymać własne skrzydła. Mogła jedynie o tym marzyć. Jak do tej pory żaden z medyków nie dawał jej takiej możliwości. Oczywiście nie wprost, ale widziała jak rozmawiają z rodzicami, spojrzenie matki. Już dawno przestała być małym dzieckiem, za to nie była pewna, czy dożyje tyle, by stać się dorosła. I nawet jeśli, to czy wtedy będzie tak samo nieporadna jak teraz. Pokrzywione ręce i dłonie, palce którymi z trudem cokolwiek chwytała, zniekształcone nogi, nie będące w stanie unieść nawet tego niewielkiego ciężaru jakim była. Musiała być jednak silna i nie okazywać słabości, dla rodziców.
— Możemy już iść? Raissa gotowa? — Tanja z impetem wparowała do pokoju ubrana w zwiewną cieniutką sukienkę, który chyba więcej odsłaniała, niż zasłaniała. Taki strój był dopuszczalny jedynie podczas cyklu Oszary i uroczystości otrzymania skrzydeł.
— Prawie — w głębokim głosie Virana pobrzmiewała duma, gdy patrzył na starszą córkę. — Wyglądasz pięknie kochanie. Jesteś gotowa?
— Bardziej już nie będę.
— Tanja, pamiętaj, że nie każdy otrzymuje skrzydła.
— Wiem mamo, ale czuję, że na pewno je dostanę. Na pewno!
Bethea patrzyła z miłością na córkę. Była piękna, podobna do matki Virana, choć zdecydowanie bardziej roztrzepana.
— To idziemy! Nie mogę się już doczekać!

— Tato? Mogę cię o coś spytać? — Raissa dłuższy czas zbierała się, by zadać to pytanie. — Dlaczego nie masz skrzydeł? Ale tak naprawdę, dlaczego? — To, że ojciec nie chciał, wiedziała od dawna. Jednak wyczuwała, że to jedynie część prawdy. Spojrzała na matkę i siostrę, które coraz bardziej się od nich oddalały, gdy Viran zwalniał chód.
— Powiem ci kochanie to tylko dlatego, że sama nie będziesz mieć możliwości zdobycia skrzydeł. — Viran zdawał sobie sprawę, że kiedyś to pytanie usłyszy. Mimo niepełnosprawności fizycznej, Raissa miała bystry umysł i choć niewiele zdradzała, to mało rzeczy potrafiło się przed nią ukryć — O takich rzeczach mówią dopiero podczas przygotowań do ceremonii i tylko tym, którzy się zgłosili, by otrzymać skrzydła. Przechodzą szereg przygotowań, wiele testów, w tym sprawnościowych. Skrzydła są jak powołanie, trzeba być na nie gotowym, pod każdym względem. — Viran zdawał sobie sprawę, że nie odpowiada wprost na zadane pytanie, ale wiedział też, o co tak naprawdę pyta go córka. Bethea bała się tej rozmowy, nie potrafiła przekazywać nieprzyjemnych informacji, zwłaszcza Raissie. — Dlatego ciebie, słoneczko, nigdy nie dopuszczą do tego etapu. Nie dasz rady przejść przygotowań.
— Wiem to ojcze. Nie o to pytałam.
Viran zatrzymał się na chwilę, zaskoczony rzeczowym tonem córki. I choć nie raz już go zaskakiwała dojrzałością, nie przyzwyczaił się do tego.
— Nie słyszałem ich, słoneczko. Nigdy nie przemówiły do mnie.
— Rozumiem już.
— Mam nadzieję, że ci choć troszkę pomogłem. Tylko proszę, nie mów o tej rozmowie nikomu, dobrze?
— Dobrze tato. Chodźmy już, bo przegapimy wielką chwilę Tanji.
— Wiesz, że może nie dostać skrzydeł?
— Dostanie, tato. Ona usłyszała wołanie.

— Są piękne, prawda? — Tanja chyba już po raz setny zadała to pytanie, podskakując co chwilę, trzepocząc przy tym skrzydłami.
— Oczywiście, że są. — Raissa była nimi zachwycona, choć wyglądały zupełnie inaczej niż skrzydła matki. Te były węższe, ostro zakończone na wierzchołkach, mieniące się delikatnym błękitem i złotem, poprzetykane ledwie widocznymi żyłkami. Przypominały skrzydła smukłych owadów, które wielokrotnie widywała nad jeziorem. Poza tym skrzydła Tanji były wyjątkowe, podwójne. Jak do tej pory nikt takich nie miał. I raczej Tanja nie da nikomu o tym zapomnieć przez długi czas. — Myślę, że Sergowi również się podobają.
— Naprawdę tak myślisz?
— Jasne, spytaj go o to sama! — Raissa zaśmiała się widząc jak siostra podbiega do stojącego nieopodal chłopaka. Już od dawna mieli się ku sobie, choć dziwnym trafem, zwykle pewna siebie Tanja, stawała się zupełnym przeciwieństwem siebie przy tym chłopaku.
— A tobie słoneczko, podobała się ceremonia? — Z zadumy wyrwał Raissę głos matki.
— Oczywiście mamo, było cudnie.
Było, nawet bardziej niż mogła komukolwiek o tym powiedzieć. Usłyszała wołanie, ciche, odległe, ale jednak. Nie ujrzała ich, ale wiedziała że tam były, gdzieś wysoko, na nieboskłonie. Teraz już miała marzenie, dla którego warto było zawalczyć i pokonać wszystko, co jej marne życie zechce przynieść.
— To teraz czas świętować kochani. Nowy dar dla Tanji i równie ważne święto, urodziny Raissy.
— Super!
— To idziemy do domu. Czekają tam prezenty dla ciebie, słoneczko. Poza tym przyjeżdżają dziadkowie. — Bethea chciała, by ten dzień, nie był wyłącznie świętem starszej córki. Nie była pewna, czy będzie miała okazję zrobić następną taką uroczystość. Za kilkanaście dni znów zaświeci jasno Draor i dni popłyną jak wszystkie pozostałe. A Bethea chciała się cieszyć każdym dniem, jaki mogła spędzić z młodszą córką.

2 komentarze:

  1. Zawsze mówiłem, że piszesz super - i nigdy się nie myliłem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super napewno nie, nawet nie dobrze. Ale mnie tam nie przeszkadza. Ważne, że od czasu do czasu coś wyrzucę z głowy dla świętego spokoju :)
    Cieszę się, że jesteś.

    OdpowiedzUsuń