Bywają dni, całkiem sporo w sumie, że mam obawy...
Boję się, że nie zdążę ze wszystkim co sobie zaplanowałam, że braknie mi czasu.
Obawiam się, że nie zdążę z nauką angielskiego na czas - a przecież nic mnie nie goni.
Obawiam się, że nie nauczę się wystarczająco wiele odnośnie ran na czas - a przecież wiem, że nauka będzie trwać tak długo, jak będę pielęgniarką i będę chciała się tym zajmować.
Obawiam się, że nie zdążę zrobić wystarczająco dużo towaru na jarmark - nie ma żadnych limitów, czy norm. Ile mam tyle mogę wystawić, nikt tu nikogo nie goni, nie ma konkurencji w tym temacie.
Obawiam się, że nie znajdę takiej pracy jak chcę, jeśli nie będę dobra w dwóch pierwszych punktach - tu też nikt mnie nie goni, a praca się znajdzie, jeśli nie taka jaką chcę, to będzie jedynie przystankiem do celu.
Obawy są cały czas i trzymają się mnie. To walka z nimi każdego dnia, by się nie dać i nie poddać. Najtrudniejsza walka jest zawsze z samym sobą. Mogę się poddać, a potem słuchać krytyki (tej własnej) długie lata, lub się nie poddać, ale tu łatwo nie będzie. Przeciwnik jest dość zażarty...
Mimo tych wszystkich obaw są dni, w których wiem, że to ma sens, że to właściwa droga. Zwłaszcza, gdy widzę efekty tej walki, tej pracy nad sobą. I na szczęście mam kogoś kto mnie wspiera i motywuje.
Nie obawiam się natomiast o dom, rodzinę, syna... wiem, że tu nie mam podstaw do obaw. Tu jest wszystko git, nie ważne jak będzie, tu będzie dobrze :).