1
— Mamo!
— Tak, słoneczko?
— Pomożesz mi? Chciałam
narysować skrzydła. Pokażesz mi swoje?
— Ależ słonko,
widziałaś je już tyle razy.
— Mamo, proszę…
— No dobrze kochanie.
Ale mam nadzieję, że nie będę musiała pozować. Muszę skończyć przygotowanie posiłku
na dzisiejszą uroczystość.
— Wiem mamo, tylko na
chwilkę, proszę.
Posiadanie skrzydeł
zawsze miało swoją cenę, a Bethea do tej pory nie pogodziła się z tym, że cenę
tę musiała płacić córka. Nigdy nie odmawiała jej, pragnąc obdarować ją tym
wszystkim, czego nie będzie mogła zaznać później w życiu. Poza tym Raissę
zawsze cieszyły drobne rzeczy, wywołując uśmiech na twarzy. Zdjęła wierzchnią
pelerynkę chroniącą delikatne skrzydła, po czym powoli rozłożyła je, odwracając
się jednocześnie ku oknu, tak by padały na nie promienie słońca. Zawsze była
dumna ze skrzydeł, najpiękniejszego daru jaki w życiu otrzymała. Prócz córek
oczywiście.
— Czy tak może być
kochanie?