niedziela, 12 lipca 2015

Małe cuda urlopu

Urlop był i się zbył, przeleciał nie wiadomo kiedy. Ale co to za urlop! Ha! Jak na mnie same cudy. Po pierwsze opaliłam się... i nie poparzyłam, łapiąc tradycyjne uczulenie. Także nie było smarowania skóry czym popadnie, byle przestało swędzieć. To już samo w sobie jest super! Po drugie nie pożarłam się z siostrą - to akurat jest cud. Zwykle wytrzymujemy 3 dni zanim nie dojdzie do kłótni i wypraszania z domu. Tym razem nic takiego nie było. A co się z tym wiąże, nie było też scysji z mężem. Ha! Super! Nawet synek dzielnie się trzymał, choć pod koniec widać było, że jest już zmęczony 2,5 latkiem siostry. Nie zawsze mogli się pogodzić, gdy mały gonił za synkiem krok w krok i chciał wszystko robić i mieć w tym samym momencie. Ogólnie nie było źle, jak nigdy. Ale nie ma jak w domu, akurat mam 2 dni by odpocząć po urlopie, zanim do pracy wrócę. A później dzień jak codzień. Po mału, do przodu, małymi krokami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz