niedziela, 31 sierpnia 2014

Gardya Basmiren


Jako, że ostatnio mam niemal stałego dołka jeśli chodzi o jakiekolwiek pisanie, daję coś nowego. Na zasadzie, by udowodnić sobie samej, że jeszcze cosik skrobnąć potrafię. Cóż z tego, że w głowie jest już kilka części, skoro nie potrafię siąść i napisać kilku zdań... kicha i tyle. Mimo wszystko, kiedyś może nadejdzie ten czas i skończe wszystko co zaczęłam. I będzie dobrze. 
Tekst króciutki, zaledwie wstęp. Kiedyś już wspominałam o Gardyi.



Wstęp

Czy gdziekolwiek może być piękniej niż tutaj? Spokój jaki tu panuje... niczym nie zmącona cisza.
Leśne zacisze kończy się tuż nad brzegiem jeziora. Tafla wody delikatnie faluje, poruszana przez chłodny wiatr. Gdzieniegdzie leniwie płyną opadłe z drzew liście, przypominając światu o nadchodzącej jesieni. Stary las już od wieków sprawuje pieczę nad tymi terenami i… nad jeziorem. Przybyła tu garstka ludzi, zaledwie kilku przerażonych ludzi. W pośpiechu zostawili coś i odjechali, nie oglądając się ani razu za siebie. Od tego czasu wszystko się zmieniło. Las umilkł, a jezioro zamarło.
Cisza. Nie zakłócona choćby jednym trelem ptaka. Nic. Jedynie wiatr baraszkujący w szuwarach, a i to ostrożnie, by nie zbudzić śpiącego zła. Urocze niegdyś miejsce, teraz przeklęte, wymarłe. Zwierzyna pierzchła, instynktownie trzymając się z dala. Było tu coś, co nie powinno być. Kto nie usłuchał instynktu i zawędrował aż tutaj, zwykle nie dostawał drugiej szansy.
Ojcze! - niemy krzyk. Jedynie ktoś obdarzony wyjątkowym zmysłem mentalnym mógłby go usłyszeć. Nikogo takiego jednak tu nie było.



Jestem sama... Nie. To złe określenie. Sama nie będę już nigdy. Tu, gdzie leżę panuje delikatny półmrok, od czasu do czasu przetykany złotem lub srebrem zmieszanym z zieloną tonią jeziora. Jak tu pięknie.
Ojcze!
Gdybym tylko mogła krzyczeć... Ale nie mogę. Znów jest ciemno. Chyba noc. Nie wiem. Przymknę powieki, na chwilę.
Ojcze!
Jak jasno. Woda niemal nie porusza się. Jedynie tu gdzie leżę czuć wolny, leniwy prąd. Nastała chyba zima. Moja pierwsza zima z dala od domu. A może druga... nie pamiętam.
Nie pamiętam, kiedy przepłynęła tędy ostatnia ryba. Na początku towarzyszyły mi tutaj. Leniwie przyglądały się, zapewne zastanawiając się co tu robię. Potem zniknęły. Wyczuwałam je. Teraz ich nie ma. Coś jest w wodzie, coś niebezpiecznego.
Muszę odpocząć. Tylko chwilę... Taka zmęczona...
Już wiem co odstrasza tutejsze zwierzęta. Czerń. Wyczuwam kiedy się pojawia. Sum? Tutaj? Taki duży... musiał przypłynąć z jednego z dopływów jeziora. Uciekaj! Zbliża się!
Nic nie mogłam zrobić. Nie mogłam się ruszyć, ostrzec. Nic. Czerń pochłonęła także mnie.
Czuję się lepiej. Woda także porusza się znacznie szybciej. Prąd przybrał na sile. Zrobiło się cieplej.
Ojcze! Ta jedna myśl nie chce mnie opuścić. Nie pozwala zapomnieć... Ciemność mnie odrzuciła, została jedynie czerń. Moja własna czerń. Przeklęta...


– Ojcze, miło cię widzieć.
– Witaj kochanie. Jak spędziłaś dzień? Znów w laboratorium?
– Oczywiście. Wiesz, że nie mogę teraz przerwać badań. – Gardya uścisnęła czule ojca. Został jej tylko on. Matka zmarła kilka lat temu, a z kuzynostwem nie miała tak dobrego kontaktu. Owszem, widywali się, lecz zazwyczaj były to oficjalne wizyty. W dodatku nie należały do najbardziej przyjemnych, dla obu stron.
– Astia, przynieś proszę napoje.
– Dobrze, panie Basmiren. Zaraz przyniosę.
– Gardyo, usiądź proszę. Opowiedz mi o nowych odkryciach, jakich dokonałaś w laboratorium.
– Pracowni ojcze, pracowni. Wiesz jak nie lubię, gdy tak to nazywasz. Brzmi to bardzo bezosobowo, a przecież to całe moje życie.
– Chyba nie całe. Masz przecież wiele do zrobienia, nie tylko w pracowni – ostatnie słowo wyraźnie zaakcentował, śmiejąc się przy tym.
– Tak, pamiętam. Niepotrzebnie dałam się wmieszać w organizowanie tego przyjęcia u Karneil.
– Bardzo dobrze się stało. Musisz częściej bywać wśród ludzi. Już dawno powinnaś być stateczną matroną... tak, wiem. Miałem o tym nie wspominać.
– Ojcze, obiecałeś. Sam dobrze wiesz, że te salonowe fircyki nie są dla mnie.
– Dziękuję Astia. – Sefo Basmiren odebrał tacę od gospodyni, która właśnie weszła do pokoju. Po chwili gestem odprawił ją, chcąc pozostać sam na sam z córką. Nalał ciepłego napoju do dwóch filiżanek. Jedną podał Gardyi. – Wiesz, że nie o nich mówię.
– Dziękuję. Jak praca w zarządzie cechu? Nardell nadal się panoszy jak dawniej? – odparła, zmieniając temat, pozostając głuchą na ostatnie słowa ojca.
– Owszem. Prosił, by ci przekazać, że nadal nie uiściłaś kwartalnej wpłaty.
– Potrafi jedynie narzekać i prosić o więcej mikstur dla żony. – Faktycznie zapomniała o tym zupełnie. W towarzystwie ojca mogła się pośmiać z przewodniczącego zarządu cechu, który jednak był wymagający dla wszystkich, bez wyjątku.
– Mam nadzieję, że pamiętasz o wizycie Ostyi i Kyryo w następnym tygodniu.
– Jak mogłabym zapomnieć. Stale o tym mówisz.
– Dziwisz mi się? Ostatnim razem tak cię pochłonęła praca, że nie zdążyłaś się nawet z nimi przywitać. A gościli u nas grubo ponad tydzień. Dobrze, że Astia potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Inaczej musieliby spać pod gołym niebem.
– Przesadzasz ojcze. Nie mogłam przerwać badań. Poza tym Kyryo podobno lubuje się w surowych warunkach. Spanie pod chmurką byłoby dla niego czystą przyjemnością.
– Gardyo, wiesz dobrze, że nie po to wtedy przyjechali. Tym razem nie zawiedź mnie.
Dobry humor prysł jak bańka mydlana. Temat, którego zawsze starała się unikać znów został poruszony. Od kiedy zmarła matka, zdarzało się to zdecydowanie częściej. Dlatego tak wiele czasu poświęcała swojej pasji, jaką była alchemia.
Dziewczyna wstała, odstawiając pustą filiżankę. Ciemne, niemal czarne włosy, opadły na ramiona. Rzadko je spinała, niemal wyłącznie wtedy, gdy przebywała w pracowni.
– Wybacz ojcze. Muszę wrócić do pracy.
– Kochanie... Nie możesz w nieskończoność tego odkładać. Gardya! – Wołanie za córką mijało się z celem. Za każdym razem było tak samo. Uciekała do swej pracowni, gdy tylko próbował z nią rozmawiać o przyszłości. A czas uciekał.

– Gardyo, poczekaj proszę. Był posłaniec. Zostawił dla ciebie przesyłkę.
– Dziękuję Astia. Czekałam na nią. – Lubiła ciepły, cichy głos gospodyni. Zawsze wszystko wiedziała. Była jedyną osobą ze służby, która mówiła jej po imieniu. Wychowała ją, a gdy zmarła matka, była jedyną ostoją dla niej.
Po drodze do pracowni zabrała pakunek. Zamówiła kryształy z Nesfu już parę miesięcy temu. Kosztowało to niemal cały majątek jaki posiadała, ale było warto. Stanowiły bardzo cenny, a czasem i niezbędny, dodatek do eksperymentów jakie prowadziła.
Osobny budynek, stojący z dala od domów, urządzony był skromnie. W życiu nie przywiązywała wielkiej wagi do szczegółów, lecz w pracowni była pedantką. Każdy ze stołów stał na odpowiednim miejscu. Każdy miał inne przeznaczenie. Również zawartość oszklonych szaf była zawsze w idealnym porządku. Słoiczku, buteleczki, probówki... to tylko niewielką część wyposażenia pracowni.
Na największym stole ustawione były moździerze różnej wielkości, szklane kolby, wykonane na specjalne zamówienie. W idealnym porządku, w zależności od funkcji, ustawione były różne szklane rurki. W szafach poukładane były wszelkie surowce, według przeznaczenia. Nic nie mogło zdarzyć się przez przypadek. Wszelkie pomyłki były niedopuszczalne.
Nim weszła do pracowni, przebrała się w specjalnie do tego przygotowane ubranie. Nie mogła pozwolić, by kosztowna suknia została zniszczona. Niektóre substancje potrafiły stopić niemal każdy materiał, inne były łatwopalne, czasem wystarczała jedynie iskra. O wypadek nie trudno. Szata, którą założyła była wyjątkowa. Nasączona substancjami, które chroniły przed zwykłym ogniem, a także przed większością kwasów. Długo się musiała naprosić pewnego krawca, by coś takiego dla niej przygotował. I słono sobie za to policzył.
Rozpakowała przesyłkę. Kryształy z Nesfu lśniły własnym blaskiem. Były idealne, nie dorównywały im nawet najpiękniejsze diamenty. Nie dlatego jednak je zamówiła. Miały tę właściwość, że bez trudu wchodziły w reakcje z innymi substancjami, wchłaniając je i wzmacniając. Niebezpieczeństwo tkwiło w tym, że były trudne do opanowania i bardzo niestabilne. Gdy została naruszona ich struktura, po prostu się rozpadały tworząc najzwyklejszy pył, zupełnie bezużyteczny. Jedynie raz udało się jej zachować właściwości kryształu. Dzięki temu Astia nadal żyła.
Z precyzją układała potrzebne substancje na stole. Żółta siarka, czarny pył węgielny, ekstrakty ziół. Ustawiła wcześniej przygotowane substancje, zmieszane mikstury, wymieszane ze sobą. Nie stanowiły jednak końcowego produktu. Dopiero zmieszanie w odpowiednich ilościach, w odpowiedniej temperaturze, dawało oczekiwane efekty.
Po skończeniu przygotowań należało zająć się otwartym piecem. Nad ogniem ustawiona była ruchoma blacha stali, którą mogła odsuwać kiedy chciała, regulując jej temperaturę. Teraz także przesunęła ją nad płomienie, by zdążyła się rozgrzać do odpowiedniej temperatury.
Czekając aż to nastąpi wymieszała w większym moździerzu czarny węglowy pył z wcześniej przygotowanymi miksturami. Po dokładnym wymieszaniu tworzyły gęstą masę, która szybko krystalizowała. Dopiero pod wpływem odpowiedniej temperatury stawała się niemal płynna. Wtedy należało dodać kilka ziaren jasnego kryształu zmieszanego z niewielką ilością siarki,. Dość wybuchowa mieszanka, lecz przy zachowaniu wyjątkowej ostrożności można było spodziewać się powodzenia.
Jak do tej pory wszystko szło jak najlepiej. Kryształy Nesfu leżały przygotowane na metalowym stole tuż koło paleniska. Miały zostać dodane na samym końcu procesu.
Gadrya nadal skupiona, uśmiechnęła się. Niebawem okaże się, czy jej wszystkie wyliczenia były prawidłowe.
– Nie!
Krzyk, który żadną miarą nie miał prawa zabrzmieć w pracowni, rozproszył jej uwagę. Nie to było jednak najgorsze. Nim zdołała się odwrócić i cokolwiek powiedzieć, mocny chwyt zacisnął się na szczupłym ramieniu. W następnej chwili nastąpiło szarpnięcie. Mały dozownik, przymocowany do długiego uchwytu, w którym znajdowała się wybuchowa mieszanka, wypadł z dłoni, spadając wprost do ognia. Czas niemal się zatrzymał. Niemal. Zaraz potem trąciła biodrem stalową półeczkę, na której ustawione były kryształy wraz z gęstą masą. To był czynnik niezależny zupełnie od niej. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek coś takiego będzie miało miejsce. Zabroniła wszystkim tutaj wchodzić, bezwarunkowo.
Usłyszała trzask, huk, a potem poczuła jak zostaje odrzucona siłą wybuchu. Nic więcej nie widziała.

– Budzi się. Nareszcie.
– Co za nieszczęśliwy wypadek. Byłaby to niepowetowana strata, gdyby panienka odeszła.
– Gardyo, kochanie. Nareszcie się ocknęłaś...
– Ojcze... – Zdziwiła się słysząc drąży głos ojca. Jej głos również brzmiał słabo i niewyraźnie. Przez dłuższą chwilę czuła jakby stała obok. Było to takie nierzeczywiste. Jednak nieprzyjemne uczucie szybko minęło. – Co się stało?
– Był wypadek. W pracowni. Omal nie zginęłaś.
Wszyscy byli pewni, że dokona żywota. I tak było niesłychane, że przeżyła. Zniszczenia jakie miały miejsce w pracowni były ogromne. Znaleźli ją w pogorzelisku, bo tylko tyle zostało z budynku. Wyglądała strasznie. Fragmenty sukni, jakie się na niej ostały, zostały stopione razem ze skórą. Odłamki szkła i niektórych metalowych części tkwiły w jej ciele, wbite siłą wybuchu. Medyk musiał długo się napracować, by to wszystko usunąć, choć i tak nie miał pewności czy zrobił to dobrze. Nie dawał jej żadnych szans na przeżycie, lecz rodzina uparła się ją ratować. A Sefo nie należało odmawiać. Jednak stało się inaczej. Z każdym kolejnym dniem rany zabliźniały się, poparzenia znikały.
– Wypadek?
– Spokojnie kochanie, nie podnoś się. Jesteś jeszcze słaba. Ledwo uszłaś z życiem.
– Niewiele pamiętam – mówiła wolno, przenosząc wzrok z ojca na innych. Kyryo, a więc zdążyli przyjechać, stał milczący, uważnie się jedynie przyglądał. Astia, w oczach kobiety widać było niemal matczyną troskę, ale i przerażenie?
– Twoje oczy. – Głęboki, poważny głos przerwał sielankę. Należał do Kyryo. – Nie jesteś już sobą. Coś zrobiła? – pełen oskarżeń i z jawną groźbą.
– O czym ty mówisz... – Gardya szepnęła, nie będąc w stanie mówić głośniej. Patrzyła bezradnie, ze zdziwieniem na ojca, który odsuwał się od niej. Pełne niedowierzania i ostrożności, a także zawodu spojrzenie raniło bardziej niż jakiekolwiek ostrze. – Ojcze! – spróbowała się unieść na łokciach, lecz nie była w stanie tego zrobić. Ręce w nadgarstkach były przywiązane. Mocny sznur zaciskał się z każdą próbą uwolnienia. Co gorsza nogi również miała związane. – Wypuśćcie mnie! Ojcze?!
– Nie. Nie zbliżaj się do niej. Nie wiemy do czego jest zdolna.
– Kyryo, to przecież tylko Gardya.
– Mylisz się Sefo. To już nie tylko Gardya. Sam byłeś świadkiem co usiłowała wczoraj zrobić. Nudra nie żyje, a Saila dogorywa. Nie wspomnę już o innych. Tylko na twoją prośbę czekaliśmy aż się obudzi.
Gardya nic nie rozumiała z tego. Ból w oczach ojca, groźba w słowach Kyryo, całkiem realna. Ten człowiek nie rzucał słów na wiatr. Nie czuła się inna, może odrobinę inaczej, ale przecież nie mogła zrobić... tego, co jej zarzucają. Nie mogła uwierzyć w całą tą sytuację.
– Wiesz, co powinniśmy zrobić.
Błysnęło ostrze. Kyryo pewnie trzymał je w dłoni, wiedząc dobrze jak się nim posługiwać.
– Sefo, odsuń się! Już!
– Co...? – Głowa rodu Basmiren nie zdążyła nic więcej powiedzieć. W piersi tkwiło czarne ostrze utkane z nici wypływających od Gardyi, szybko wycofało się. To co było włosami dziewczyny, wiło się teraz groźnie. Szare niegdyś spojrzenie dziewczyny spowiła czerń panująca teraz w niej, broniąca się. A najlepszą bronią był atak. Mimo, że związana, nie była bezbronna. Nie teraz.
– Wyjdźcie. Ale już! – Kyryi krzyknął na pozostałych, nie spuszczając wzroku z Gardyi, albo tego czym teraz była.
– Nie rób jej krzywdy.
– Astia! Jeśli chcesz żyć, wyjdź! – mężczyzna wrzasnął na gospodynię. Gdy tylko przekroczyła próg domu, użył sztyletu. Mocny, perfekcyjny rzut. Widział jak twarz dziewczyny wykrzywił grymas. Po chwili jej ciało zwiotczało. Znów była taka jak kiedyś. Jedynie tkwiące w piersi ostrze mogło świadczyć o tym co się wydarzyło.
Kyryo nie żałował swej decyzji. Zrobił co musiał. Uczucia zachował dla siebie. Zabrał ciało Sefo, wynosząc je z pokoju.

– Taka tragedia... Nie do pomyślenia.
– Astia, co z Sefo? Medyk już wyszedł?
– Nie, panie Kyryo. Nadal tam jest. Stara się jak może, by uratować Sefo.
– Gdzie reszta służby?
– Dałam im wolne. Została jedynie Mirra. Poszła przygotować ciało panienki do pogrzebu.
– Poszła tam sama? – niepokoju w głosie mężczyzny nie dało się nie słyszeć.
– Tak, jakiś czas temu. Była bardzo przywiązana do panienki.
– Kto był przywiązany i do kogo? – spytała Gardya stając w drzwiach. – Coś przegapiłam? Za długo spałam? Kyryo, jak miło cię widzieć. Wybacz, że nie przywitałam was... – umilkła widząc zdziwienie i przerażenie na twarzach Astyi i Kyryo.
– Ale ty... to niemożliwe... ty... – głos gospodyni załamywał się. Cała drżała.
– Astya, wyjdź. Zamknij drzwi za sobą. – Mężczyzna szybciej doszedł do siebie po szoku. – Gardya... Nic nie szkodzi... – mówił spokojnie, starając się zyskać na czasie. Śmierć się jej widać nie imała. Nie miał sztyletu, jedynej broni jaką posiadał. Mógł użyć ognia alchemików. Zawsze nosił przy sobie jedną ampułkę tej mikstury. Nie miał okazji jej nigdy wypróbować, lecz ojciec opowiadał jakie zniszczenia może spowodować. Wystarczało zaledwie kilka kropli.
– Kyryo... co się dzieje? Dlaczego kazałeś Astyi wyjść?
– Zostań tam, gdzie jesteś.
– Kyryo...
– Wybacz.
Rozległ się trzask tłuczonego szkła, a po chwili kobiecy krzyk pełen przerażenia i bólu. Ogień alchemików trawił ciało Gardyi. Mikstura brała nazwę nie od płomieni, których nie wywoływała, lecz od barwy. Substancja przyklejała się do ciała, nie dało się jej niczym zedrzeć. W styku z ciałem substancja wchodziła w dziwną reakcję, powielając się i ogarniając w ten sposób coraz większą powierzchnię. Ogniście czerwony plamy pojawiały się na całym ciele, by po chwili zmieniać skórę, mięśnie, wszystko w ciemną, martwą masę. Nie było na to rady, żadnego antidotum, nic.
Krzyk wkrótce umilkł. Na podłodze leżała zwinięta, poczerniała postać. Kyryo nie mógł uwierzyć w to co widział. Broniła się do końca. Skulona i jakby opancerzona, wyglądała jak zranione zwierzę chowające się w kryjówce. Słyszał o niewielkich, niewidocznych gołym okiem istotach, które by przeżyć robiły coś podobnego.
Póki co była unieszkodliwiona. Musiał działać szybko. Wezwał służbę, a przynajmniej tych, którzy zostali.
– Czy są tu jakieś jeziora? Głębokie, bardzo głębokie.
– W pobliżu nie ma, ale...
– Ale? Więc są tutaj?
– Tutaj nie. Daleko, za puszczą Hiergi. Tam się rzadko kto zapuszcza. Jezioro jest bardzo głębokie.
– Dobrze. Przynieście jakieś płótna. Szybko. Owińcie to jak najszczelniej się tylko da. Nie dotykajcie tego gołymi rękoma, jeśli chcecie zachować życie! Potrzebuję także dużego kufra oraz kilka wielkich głazów, jak największych. I liny, albo łańcuchy. Byle szybko. Załadujcie to wszystko na wóz.
– Tak, panie Kyryo.

Ojcze... wybacz.
Wraz ze słonecznym dniem powróciło wszystko. Wróciła ona, wróciła pamięć. Była sama na brzegu jeziora. Czarne włosy spływały na plecach. Była naga, jednak nie przejmowała się tym. I tak nikt tu jej nie zobaczy. Tutaj była jedynie cisza, nic więcej. Liście z drzew znów spadały, bawiąc się wraz z chłodnym wiatrem.

3 komentarze:

  1. Zapowiada się super :)
    Nimorn

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko kochana. To naprawdę Ty? Ale się cieszę, że zajrzałeś!

    OdpowiedzUsuń
  3. 30 year old Developer II Jamal D'Adamo, hailing from Winona enjoys watching movies like Benji and Dowsing. Took a trip to Harar Jugol and drives a Mercedes-Benz 540K Special Roadster. link do strony internetowej

    OdpowiedzUsuń