Jako, że ostatnio mam niemal stałego dołka jeśli chodzi o jakiekolwiek pisanie, daję coś nowego. Na zasadzie, by udowodnić sobie samej, że jeszcze cosik skrobnąć potrafię. Cóż z tego, że w głowie jest już kilka części, skoro nie potrafię siąść i napisać kilku zdań... kicha i tyle. Mimo wszystko, kiedyś może nadejdzie ten czas i skończe wszystko co zaczęłam. I będzie dobrze.
Tekst króciutki, zaledwie wstęp. Kiedyś już wspominałam o Gardyi.
Wstęp
Czy gdziekolwiek może być
piękniej niż tutaj? Spokój jaki tu panuje... niczym nie zmącona cisza.
Leśne zacisze kończy się tuż
nad brzegiem jeziora. Tafla wody delikatnie faluje, poruszana przez chłodny
wiatr. Gdzieniegdzie leniwie płyną opadłe z drzew liście, przypominając światu
o nadchodzącej jesieni. Stary las już od wieków sprawuje pieczę nad tymi
terenami i… nad jeziorem. Przybyła tu garstka ludzi, zaledwie kilku
przerażonych ludzi. W pośpiechu zostawili coś i odjechali, nie oglądając się
ani razu za siebie. Od tego czasu wszystko się zmieniło. Las umilkł, a jezioro zamarło.
Cisza. Nie zakłócona choćby
jednym trelem ptaka. Nic. Jedynie wiatr baraszkujący w szuwarach, a i to ostrożnie,
by nie zbudzić śpiącego zła. Urocze niegdyś miejsce, teraz przeklęte, wymarłe. Zwierzyna
pierzchła, instynktownie trzymając się z dala. Było tu coś, co nie powinno być.
Kto nie usłuchał instynktu i zawędrował aż tutaj, zwykle nie dostawał drugiej
szansy.
Ojcze! - niemy krzyk. Jedynie
ktoś obdarzony wyjątkowym zmysłem mentalnym mógłby go usłyszeć. Nikogo takiego
jednak tu nie było.
Jestem sama... Nie. To złe
określenie. Sama nie będę już nigdy. Tu, gdzie leżę panuje delikatny półmrok,
od czasu do czasu przetykany złotem lub srebrem zmieszanym z zieloną tonią
jeziora. Jak tu pięknie.
Ojcze!
Gdybym tylko mogła krzyczeć...
Ale nie mogę. Znów jest ciemno. Chyba noc. Nie wiem. Przymknę powieki, na
chwilę.
Ojcze!
Jak jasno. Woda niemal nie
porusza się. Jedynie tu gdzie leżę czuć wolny, leniwy prąd. Nastała chyba zima.
Moja pierwsza zima z dala od domu. A może druga... nie pamiętam.
Nie pamiętam, kiedy przepłynęła
tędy ostatnia ryba. Na początku towarzyszyły mi tutaj. Leniwie przyglądały się,
zapewne zastanawiając się co tu robię. Potem zniknęły. Wyczuwałam je. Teraz ich
nie ma. Coś jest w wodzie, coś niebezpiecznego.
Muszę odpocząć. Tylko chwilę...
Taka zmęczona...
Już wiem co odstrasza tutejsze
zwierzęta. Czerń. Wyczuwam kiedy się pojawia. Sum? Tutaj? Taki duży... musiał
przypłynąć z jednego z dopływów jeziora. Uciekaj! Zbliża się!
Nic nie mogłam zrobić. Nie
mogłam się ruszyć, ostrzec. Nic. Czerń pochłonęła także mnie.
Czuję się lepiej. Woda także
porusza się znacznie szybciej. Prąd przybrał na sile. Zrobiło się cieplej.
Ojcze! Ta jedna myśl nie chce
mnie opuścić. Nie pozwala zapomnieć... Ciemność mnie odrzuciła, została jedynie
czerń. Moja własna czerń. Przeklęta...
– Ojcze, miło cię widzieć.
– Witaj kochanie. Jak spędziłaś
dzień? Znów w laboratorium?
– Oczywiście. Wiesz, że nie
mogę teraz przerwać badań. – Gardya uścisnęła czule ojca. Został jej tylko on.
Matka zmarła kilka lat temu, a z kuzynostwem nie miała tak dobrego kontaktu.
Owszem, widywali się, lecz zazwyczaj były to oficjalne wizyty. W dodatku nie
należały do najbardziej przyjemnych, dla obu stron.
– Astia, przynieś proszę
napoje.
– Dobrze, panie Basmiren. Zaraz
przyniosę.
– Gardyo, usiądź proszę.
Opowiedz mi o nowych odkryciach, jakich dokonałaś w laboratorium.
– Pracowni ojcze, pracowni.
Wiesz jak nie lubię, gdy tak to nazywasz. Brzmi to bardzo bezosobowo, a
przecież to całe moje życie.
– Chyba nie całe. Masz przecież
wiele do zrobienia, nie tylko w pracowni – ostatnie słowo wyraźnie
zaakcentował, śmiejąc się przy tym.
– Tak, pamiętam. Niepotrzebnie
dałam się wmieszać w organizowanie tego przyjęcia u Karneil.
– Bardzo dobrze się stało.
Musisz częściej bywać wśród ludzi. Już dawno powinnaś być stateczną matroną...
tak, wiem. Miałem o tym nie wspominać.
– Ojcze, obiecałeś. Sam dobrze
wiesz, że te salonowe fircyki nie są dla mnie.
– Dziękuję Astia. – Sefo
Basmiren odebrał tacę od gospodyni, która właśnie weszła do pokoju. Po chwili
gestem odprawił ją, chcąc pozostać sam na sam z córką. Nalał ciepłego napoju do
dwóch filiżanek. Jedną podał Gardyi. – Wiesz, że nie o nich mówię.
– Dziękuję. Jak praca w
zarządzie cechu? Nardell nadal się panoszy jak dawniej? – odparła, zmieniając
temat, pozostając głuchą na ostatnie słowa ojca.
– Owszem. Prosił, by ci
przekazać, że nadal nie uiściłaś kwartalnej wpłaty.
– Potrafi jedynie narzekać i
prosić o więcej mikstur dla żony. – Faktycznie zapomniała o tym zupełnie. W
towarzystwie ojca mogła się pośmiać z przewodniczącego zarządu cechu, który
jednak był wymagający dla wszystkich, bez wyjątku.
– Mam nadzieję, że pamiętasz o
wizycie Ostyi i Kyryo w następnym tygodniu.
– Jak mogłabym zapomnieć. Stale
o tym mówisz.
– Dziwisz mi się? Ostatnim
razem tak cię pochłonęła praca, że nie zdążyłaś się nawet z nimi przywitać. A
gościli u nas grubo ponad tydzień. Dobrze, że Astia potrafi odnaleźć się w
każdej sytuacji. Inaczej musieliby spać pod gołym niebem.
– Przesadzasz ojcze. Nie mogłam
przerwać badań. Poza tym Kyryo podobno lubuje się w surowych warunkach. Spanie
pod chmurką byłoby dla niego czystą przyjemnością.
– Gardyo, wiesz dobrze, że nie
po to wtedy przyjechali. Tym razem nie zawiedź mnie.
Dobry humor prysł jak bańka
mydlana. Temat, którego zawsze starała się unikać znów został poruszony. Od
kiedy zmarła matka, zdarzało się to zdecydowanie częściej. Dlatego tak wiele
czasu poświęcała swojej pasji, jaką była alchemia.
Dziewczyna wstała, odstawiając
pustą filiżankę. Ciemne, niemal czarne włosy, opadły na ramiona. Rzadko je
spinała, niemal wyłącznie wtedy, gdy przebywała w pracowni.
– Wybacz ojcze. Muszę wrócić do
pracy.
– Kochanie... Nie możesz w
nieskończoność tego odkładać. Gardya! – Wołanie za córką mijało się z celem. Za
każdym razem było tak samo. Uciekała do swej pracowni, gdy tylko próbował z nią
rozmawiać o przyszłości. A czas uciekał.
– Gardyo, poczekaj proszę. Był
posłaniec. Zostawił dla ciebie przesyłkę.
– Dziękuję Astia. Czekałam na
nią. – Lubiła ciepły, cichy głos gospodyni. Zawsze wszystko wiedziała. Była
jedyną osobą ze służby, która mówiła jej po imieniu. Wychowała ją, a gdy zmarła
matka, była jedyną ostoją dla niej.
Po drodze do pracowni zabrała
pakunek. Zamówiła kryształy z Nesfu już parę miesięcy temu. Kosztowało to
niemal cały majątek jaki posiadała, ale było warto. Stanowiły bardzo cenny, a
czasem i niezbędny, dodatek do eksperymentów jakie prowadziła.
Osobny budynek, stojący z dala
od domów, urządzony był skromnie. W życiu nie przywiązywała wielkiej wagi do
szczegółów, lecz w pracowni była pedantką. Każdy ze stołów stał na odpowiednim
miejscu. Każdy miał inne przeznaczenie. Również zawartość oszklonych szaf była
zawsze w idealnym porządku. Słoiczku, buteleczki, probówki... to tylko
niewielką część wyposażenia pracowni.
Na największym stole ustawione
były moździerze różnej wielkości, szklane kolby, wykonane na specjalne
zamówienie. W idealnym porządku, w zależności od funkcji, ustawione były różne
szklane rurki. W szafach poukładane były wszelkie surowce, według
przeznaczenia. Nic nie mogło zdarzyć się przez przypadek. Wszelkie pomyłki były
niedopuszczalne.
Nim weszła do pracowni,
przebrała się w specjalnie do tego przygotowane ubranie. Nie mogła pozwolić, by
kosztowna suknia została zniszczona. Niektóre substancje potrafiły stopić
niemal każdy materiał, inne były łatwopalne, czasem wystarczała jedynie iskra.
O wypadek nie trudno. Szata, którą założyła była wyjątkowa. Nasączona
substancjami, które chroniły przed zwykłym ogniem, a także przed większością
kwasów. Długo się musiała naprosić pewnego krawca, by coś takiego dla niej
przygotował. I słono sobie za to policzył.
Rozpakowała przesyłkę.
Kryształy z Nesfu lśniły własnym blaskiem. Były idealne, nie dorównywały im
nawet najpiękniejsze diamenty. Nie dlatego jednak je zamówiła. Miały tę
właściwość, że bez trudu wchodziły w reakcje z innymi substancjami, wchłaniając
je i wzmacniając. Niebezpieczeństwo tkwiło w tym, że były trudne do opanowania
i bardzo niestabilne. Gdy została naruszona ich struktura, po prostu się
rozpadały tworząc najzwyklejszy pył, zupełnie bezużyteczny. Jedynie raz udało
się jej zachować właściwości kryształu. Dzięki temu Astia nadal żyła.
Z precyzją układała potrzebne
substancje na stole. Żółta siarka, czarny pył węgielny, ekstrakty ziół.
Ustawiła wcześniej przygotowane substancje, zmieszane mikstury, wymieszane ze
sobą. Nie stanowiły jednak końcowego produktu. Dopiero zmieszanie w
odpowiednich ilościach, w odpowiedniej temperaturze, dawało oczekiwane efekty.
Po skończeniu przygotowań
należało zająć się otwartym piecem. Nad ogniem ustawiona była ruchoma blacha
stali, którą mogła odsuwać kiedy chciała, regulując jej temperaturę. Teraz
także przesunęła ją nad płomienie, by zdążyła się rozgrzać do odpowiedniej
temperatury.
Czekając aż to nastąpi wymieszała
w większym moździerzu czarny węglowy pył z wcześniej przygotowanymi miksturami.
Po dokładnym wymieszaniu tworzyły gęstą masę, która szybko krystalizowała.
Dopiero pod wpływem odpowiedniej temperatury stawała się niemal płynna. Wtedy
należało dodać kilka ziaren jasnego kryształu zmieszanego z niewielką ilością
siarki,. Dość wybuchowa mieszanka, lecz przy zachowaniu wyjątkowej ostrożności
można było spodziewać się powodzenia.
Jak do tej pory wszystko szło
jak najlepiej. Kryształy Nesfu leżały przygotowane na metalowym stole tuż koło
paleniska. Miały zostać dodane na samym końcu procesu.
Gadrya nadal skupiona,
uśmiechnęła się. Niebawem okaże się, czy jej wszystkie wyliczenia były
prawidłowe.
– Nie!
Krzyk, który żadną miarą nie
miał prawa zabrzmieć w pracowni, rozproszył jej uwagę. Nie to było jednak
najgorsze. Nim zdołała się odwrócić i cokolwiek powiedzieć, mocny chwyt
zacisnął się na szczupłym ramieniu. W następnej chwili nastąpiło szarpnięcie.
Mały dozownik, przymocowany do długiego uchwytu, w którym znajdowała się
wybuchowa mieszanka, wypadł z dłoni, spadając wprost do ognia. Czas niemal się
zatrzymał. Niemal. Zaraz potem trąciła biodrem stalową półeczkę, na której
ustawione były kryształy wraz z gęstą masą. To był czynnik niezależny zupełnie
od niej. Nie przypuszczała, że kiedykolwiek coś takiego będzie miało miejsce.
Zabroniła wszystkim tutaj wchodzić, bezwarunkowo.
Usłyszała trzask, huk, a potem
poczuła jak zostaje odrzucona siłą wybuchu. Nic więcej nie widziała.
– Budzi się. Nareszcie.
– Co za nieszczęśliwy wypadek.
Byłaby to niepowetowana strata, gdyby panienka odeszła.
– Gardyo, kochanie. Nareszcie
się ocknęłaś...
– Ojcze... – Zdziwiła się
słysząc drąży głos ojca. Jej głos również brzmiał słabo i niewyraźnie. Przez
dłuższą chwilę czuła jakby stała obok. Było to takie nierzeczywiste. Jednak
nieprzyjemne uczucie szybko minęło. – Co się stało?
– Był wypadek. W pracowni. Omal
nie zginęłaś.
Wszyscy byli pewni, że dokona
żywota. I tak było niesłychane, że przeżyła. Zniszczenia jakie miały miejsce w
pracowni były ogromne. Znaleźli ją w pogorzelisku, bo tylko tyle zostało z
budynku. Wyglądała strasznie. Fragmenty sukni, jakie się na niej ostały,
zostały stopione razem ze skórą. Odłamki szkła i niektórych metalowych części
tkwiły w jej ciele, wbite siłą wybuchu. Medyk musiał długo się napracować, by
to wszystko usunąć, choć i tak nie miał pewności czy zrobił to dobrze. Nie
dawał jej żadnych szans na przeżycie, lecz rodzina uparła się ją ratować. A
Sefo nie należało odmawiać. Jednak stało się inaczej. Z każdym kolejnym dniem
rany zabliźniały się, poparzenia znikały.
– Wypadek?
– Spokojnie kochanie, nie
podnoś się. Jesteś jeszcze słaba. Ledwo uszłaś z życiem.
– Niewiele pamiętam – mówiła
wolno, przenosząc wzrok z ojca na innych. Kyryo, a więc zdążyli przyjechać,
stał milczący, uważnie się jedynie przyglądał. Astia, w oczach kobiety widać
było niemal matczyną troskę, ale i przerażenie?
– Twoje oczy. – Głęboki,
poważny głos przerwał sielankę. Należał do Kyryo. – Nie jesteś już sobą. Coś
zrobiła? – pełen oskarżeń i z jawną groźbą.
– O czym ty mówisz... – Gardya
szepnęła, nie będąc w stanie mówić głośniej. Patrzyła bezradnie, ze zdziwieniem
na ojca, który odsuwał się od niej. Pełne niedowierzania i ostrożności, a także
zawodu spojrzenie raniło bardziej niż jakiekolwiek ostrze. – Ojcze! –
spróbowała się unieść na łokciach, lecz nie była w stanie tego zrobić. Ręce w
nadgarstkach były przywiązane. Mocny sznur zaciskał się z każdą próbą
uwolnienia. Co gorsza nogi również miała związane. – Wypuśćcie mnie! Ojcze?!
– Nie. Nie zbliżaj się do niej.
Nie wiemy do czego jest zdolna.
– Kyryo, to przecież tylko
Gardya.
– Mylisz się Sefo. To już nie
tylko Gardya. Sam byłeś świadkiem co usiłowała wczoraj zrobić. Nudra nie żyje,
a Saila dogorywa. Nie wspomnę już o innych. Tylko na twoją prośbę czekaliśmy aż
się obudzi.
Gardya nic nie rozumiała z
tego. Ból w oczach ojca, groźba w słowach Kyryo, całkiem realna. Ten człowiek
nie rzucał słów na wiatr. Nie czuła się inna, może odrobinę inaczej, ale
przecież nie mogła zrobić... tego, co jej zarzucają. Nie mogła uwierzyć w całą
tą sytuację.
– Wiesz, co powinniśmy zrobić.
Błysnęło ostrze. Kyryo pewnie
trzymał je w dłoni, wiedząc dobrze jak się nim posługiwać.
– Sefo, odsuń się! Już!
– Co...? – Głowa rodu Basmiren
nie zdążyła nic więcej powiedzieć. W piersi tkwiło czarne ostrze utkane z nici
wypływających od Gardyi, szybko wycofało się. To co było włosami dziewczyny,
wiło się teraz groźnie. Szare niegdyś spojrzenie dziewczyny spowiła czerń
panująca teraz w niej, broniąca się. A najlepszą bronią był atak. Mimo, że
związana, nie była bezbronna. Nie teraz.
– Wyjdźcie. Ale już! – Kyryi
krzyknął na pozostałych, nie spuszczając wzroku z Gardyi, albo tego czym teraz
była.
– Nie rób jej krzywdy.
– Astia! Jeśli chcesz żyć,
wyjdź! – mężczyzna wrzasnął na gospodynię. Gdy tylko przekroczyła próg domu,
użył sztyletu. Mocny, perfekcyjny rzut. Widział jak twarz dziewczyny wykrzywił
grymas. Po chwili jej ciało zwiotczało. Znów była taka jak kiedyś. Jedynie
tkwiące w piersi ostrze mogło świadczyć o tym co się wydarzyło.
Kyryo nie żałował swej decyzji.
Zrobił co musiał. Uczucia zachował dla siebie. Zabrał ciało Sefo, wynosząc je z
pokoju.
– Taka tragedia... Nie do
pomyślenia.
– Astia, co z Sefo? Medyk już
wyszedł?
– Nie, panie Kyryo. Nadal tam
jest. Stara się jak może, by uratować Sefo.
– Gdzie reszta służby?
– Dałam im wolne. Została
jedynie Mirra. Poszła przygotować ciało panienki do pogrzebu.
– Poszła tam sama? – niepokoju
w głosie mężczyzny nie dało się nie słyszeć.
– Tak, jakiś czas temu. Była
bardzo przywiązana do panienki.
– Kto był przywiązany i do
kogo? – spytała Gardya stając w drzwiach. – Coś przegapiłam? Za długo spałam?
Kyryo, jak miło cię widzieć. Wybacz, że nie przywitałam was... – umilkła widząc
zdziwienie i przerażenie na twarzach Astyi i Kyryo.
– Ale ty... to niemożliwe...
ty... – głos gospodyni załamywał się. Cała drżała.
– Astya, wyjdź. Zamknij drzwi
za sobą. – Mężczyzna szybciej doszedł do siebie po szoku. – Gardya... Nic nie
szkodzi... – mówił spokojnie, starając się zyskać na czasie. Śmierć się jej
widać nie imała. Nie miał sztyletu, jedynej broni jaką posiadał. Mógł użyć
ognia alchemików. Zawsze nosił przy sobie jedną ampułkę tej mikstury. Nie miał
okazji jej nigdy wypróbować, lecz ojciec opowiadał jakie zniszczenia może
spowodować. Wystarczało zaledwie kilka kropli.
– Kyryo... co się dzieje?
Dlaczego kazałeś Astyi wyjść?
– Zostań tam, gdzie jesteś.
– Kyryo...
– Wybacz.
Rozległ się trzask tłuczonego
szkła, a po chwili kobiecy krzyk pełen przerażenia i bólu. Ogień alchemików
trawił ciało Gardyi. Mikstura brała nazwę nie od płomieni, których nie
wywoływała, lecz od barwy. Substancja przyklejała się do ciała, nie dało się
jej niczym zedrzeć. W styku z ciałem substancja wchodziła w dziwną reakcję,
powielając się i ogarniając w ten sposób coraz większą powierzchnię. Ogniście
czerwony plamy pojawiały się na całym ciele, by po chwili zmieniać skórę,
mięśnie, wszystko w ciemną, martwą masę. Nie było na to rady, żadnego antidotum,
nic.
Krzyk wkrótce umilkł. Na
podłodze leżała zwinięta, poczerniała postać. Kyryo nie mógł uwierzyć w to co
widział. Broniła się do końca. Skulona i jakby opancerzona, wyglądała jak
zranione zwierzę chowające się w kryjówce. Słyszał o niewielkich, niewidocznych
gołym okiem istotach, które by przeżyć robiły coś podobnego.
Póki co była unieszkodliwiona.
Musiał działać szybko. Wezwał służbę, a przynajmniej tych, którzy zostali.
– Czy są tu jakieś jeziora?
Głębokie, bardzo głębokie.
– W pobliżu nie ma, ale...
– Ale? Więc są tutaj?
– Tutaj nie. Daleko, za puszczą
Hiergi. Tam się rzadko kto zapuszcza. Jezioro jest bardzo głębokie.
– Dobrze. Przynieście jakieś
płótna. Szybko. Owińcie to jak najszczelniej się tylko da. Nie dotykajcie tego
gołymi rękoma, jeśli chcecie zachować życie! Potrzebuję także dużego kufra oraz
kilka wielkich głazów, jak największych. I liny, albo łańcuchy. Byle szybko.
Załadujcie to wszystko na wóz.
– Tak, panie Kyryo.
Ojcze... wybacz.
Wraz ze słonecznym dniem
powróciło wszystko. Wróciła ona, wróciła pamięć. Była sama na brzegu jeziora.
Czarne włosy spływały na plecach. Była naga, jednak nie przejmowała się tym. I
tak nikt tu jej nie zobaczy. Tutaj była jedynie cisza, nic więcej. Liście z
drzew znów spadały, bawiąc się wraz z chłodnym wiatrem.
Zapowiada się super :)
OdpowiedzUsuńNimorn
O matko kochana. To naprawdę Ty? Ale się cieszę, że zajrzałeś!
OdpowiedzUsuń30 year old Developer II Jamal D'Adamo, hailing from Winona enjoys watching movies like Benji and Dowsing. Took a trip to Harar Jugol and drives a Mercedes-Benz 540K Special Roadster. link do strony internetowej
OdpowiedzUsuń